Rozmowa z Weroniką Fleszar, studentką Grafiki na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, której pierwsza indywidualna wystawa pt. „Światło i Woda” prezentowana jest w tuchowskiej galerii „Przedstawmy się”.
Na przestrzeni wieków artyści w różny sposób posługiwali się światłem, bez którego nie powstałby żaden obraz. Vermeer i Caravaggio (przełom XVI i XVII wieku) byli mistrzami światła i cienia. Impresjonistom z przełomu XIX i XX wieku zawdzięczamy rozjaśnienie palety barw, ale na przykład Norweg Edward Munch ( 1863-1944) używał raczej ponurych kolorów. Powstało nawet pojęcie „geografii artystycznej”, dla której punktem odniesienia stały się Alpy. Twórczość przedalpejska powstaje w słońcu południowej Europy, a zaalpejska dysponuje mniej jaskrawymi barwami. Tę wiedzę i to w znacznie poszerzonym zakresie posiadają wszyscy malarze. Jest ona niczym kamienie milowe i drogowskazy na ich własnej drodze poszukiwania i odnajdywania światła w obrazach. W tytule tuchowskiej wystawy Pani również stawia światło na pierwszym miejscu. Dlaczego?
Większość dotychczas tworzonych przeze mnie obrazów to tzw. malarstwo przedstawiające, w którym zawsze jest jakaś określona przestrzeń kształtowana właśnie przez światło. Wydobywam je poprzez nakładanie kolejnych warstw farby i zostawianie najjaśniejszych miejsc, aby one „świeciły” i rozjaśniały całą resztę.
Artysta całe życie poszukuje, ale gdy spojrzy na historię malarstwa i widzi najpierw realizm a potem prace tych, którzy wyszli poza jego sztywne ramy to dostrzega, że ci wszyscy poprzednicy światłem budowali przestrzeń. Jeśli w abstrakcji, która jest malarstwem nieprzedstawiającym (bo nie wiemy co dokładnie jest pokazane na obrazie) czujemy przestrzeń, to ona też jest budowana przez światło. Chociaż akademizm współcześnie postrzegany jest raczej negatywnie jako ten, który się przejadł, to ja podziwiam malarstwo olejne Henryka Siemiradzkiego. Nie chodzi mi o treść i wartość formalną, lecz sam sposób malowania. Używając światła i rozmytego tła doskonale kreował przestrzeń, dzięki czemu perfekcyjnie oddawał klimat.
Gdy tworzę krajobrazy, na których jest natura, staram się stosować kolory takie, jakie widziałam. Na przykład Tatry pokryte śniegiem są takie piękne, jaskrawe, dlatego w takich kolorach chcę je przedstawić. Ale nie można powiedzieć, że industrialne widoki są brzydkie. Można je odkryć na innej zasadzie. Tutaj najważniejsze jest odpowiednie stosowanie natężenia koloru. W moich pejzażach miejskich staram się używać wyszarzonych, „betonowych” kolorów, dzięki którym czuć ten beton, z którego powstały budynki.
Woda pod każdą postacią, a więc nie tylko morza czy rzeki, ale również deszczu, mgły lub śniegu to jeden z najczęstszych i ulubionych elementów pejzaży. Ale bywa też, jak choćby w przypadku żony hollywoodzkiego aktora Roberta Redforda, uznanej artystki Sibylle Szaggars narzędziem twórczym, gdy pokryty farbą obraz zamiast pędzlem malowany jest przez spadające krople deszczu (tzw. rain painting). Jak Pani postrzega i interpretuje drugi element tytułu swojej wystawy, czyli właśnie wodę?
W mojej twórczości woda jest niezbędnym elementem, bo przecież akwarela i tusz to są właśnie wodne techniki.
Akwarelą można malować na suchym papierze tzw. „mokre w suche”, wtedy na obrazie powstają ostre krawędzie. Można też malować na mokrym papierze, wtedy występuje efekt rozpływania się barwnika w wodzie, a krawędzie stają się nieostre (mokre w mokre). Gdy zastosujemy coś pomiędzy tymi technikami, wtedy krawędzie będą widoczne, jednak nie będą całkiem ostre. Równoczesne stosowanie tych technik pomaga mi w kreowaniu głębi obrazu. Zazwyczaj jest tak, że przedmioty, które są bliżej widzimy jako bardziej ostre, a to co jest na dalszym planie, lub nieistotne rozmazujemy, jak na zdjęciu. W fotografii też istnieje głębia ostrości.
Traktuję wodę jako niezbędne i podstawowe medium, które pozwala mi nie tylko na płynne łączenie kolorów farb, ale też czasami używam podobnego triku, jak wspomniana artystka i też chlapię samą wodą na tworzony obraz.
Farba olejna daje możliwość długotrwałego procesu tworzenia obrazu, a co za tym idzie dokładnego przedstawienia światłocienia. Gdy wymyślili ją Niderlandczycy, nastąpiła rewolucja w malarstwie. Farby akrylowe upodobało sobie wielu artystów, gdyż wyglądają jak olejne, ale schną znacznie szybciej. Z kolei akwarela wymaga szybkich działań i nie akceptuje wielowarstwowych poprawek. Czy „ecoline” – płynny koncentrat akwareli, którym lubi się Pani posługiwać zasługuje na szczególne miejsce w malarstwie?
Bardzo lubię stosować ekolinę właśnie dlatego, że jest koncentratem. Pozwala mi to na stosowanie nie tylko całej gamy kolorów, ale też różnej ich intensywności. Mam 12 podstawowych kolorów ekolin, oprócz czarnego, który występuje w formie tuszu. Wszystkie te kolory są znacznie intensywniejsze od tradycyjnych akwarel w stanie stałym, więc gdy chcę zmniejszyć intensywność, lub „wyszarzyć” kolor, to po prostu dodaję mniej lub więcej czerni.
Prawie na wszystkich obrazach prezentowanych na tuchowskiej wystawie można zobaczyć właśnie tę technikę.
Myślę, że ekolina jest trochę niedoceniana, ale nie ze względu na walory tego malarstwa, lecz z powodu nietrwałości papierowego podłoża. Utarło się przekonanie, że malarstwo na płótnie jest tym najwyższym poziomem malarstwa, a przecież „ecoline” to zupełnie inny sposób malowania i też zasługuje na uznanie.
Chociaż łatwiej jest stosować płynną farbę, to zwykłymi akwarelami też się posługuję, a w zależności od indywidualnych potrzeb obrazu czasem łączę ekolinę z akwarelą.
Grafika użytkowa nie miałaby sensu bez związku z komercyjnym światem. Najczęściej powstaje w celu dopełnienia treści innych, pozaartystycznych dziedzin. Jednak jej tworzenie wiąże się z pracą bez stabilizacji. Wielu nauczycieli akademickich mówi, że już po charakterach studentów mogą rozpoznać, który z późniejszych absolwentów będzie się nadawał do pracy freelancera. Na ile poważnie i perspektywicznie traktuje Pani właśnie tę działalność?
Bardzo chciałabym utrzymać się wyłącznie z własnego malarstwa, ale wiem, że jest to mało prawdopodobne, gdyż ostatnio spada zainteresowanie tzw. sztuką dla sztuki, czyli obrazami, rzeźbami i innymi dziedzinami czystej sztuki. Dlatego poważnie myślę o grafice użytkowej, chociaż zajmuję się nią dopiero od dwóch lat. Jest to potrzebna i prężnie rozwijająca się branża, gdyż sukcesywnie wzrasta świadomość właścicieli firm, że jeśli zainwestują w oprawę graficzną własnej marki, mogą być lepiej postrzegani na rynku. Oczywiście jest mnóstwo amatorów, którzy z różnym efektem wykonują ten zawód, ale ja go traktuję poważnie. Lubię to robić, bo wbrew pozorom przydają się tutaj umiejętności manualne jak rysunek, malarstwo czy grafika. Można nimi ubogacić swoje projekty komercyjne. Nikt nie powiedział, że grafika użytkowa już nie jest sztuką.
Ostatnio bardzo lubię i też wiążę nadzieje z animacją. Ona jest jak malarstwo, tyle że w ruchu. Ciekawią mnie tradycyjne metody animacji poklatkowej, czyli żmudna praca rysowania kilkudziesięciu klatek wyświetlanych w jednej sekundzie. Niestety w Polsce animacja jest ciągle mało doceniana i kojarzy się głównie z kreskówkami dla dzieci. W naszym kraju odbywają się dwa festiwale, w Poznaniu i Krakowie związane z samą animacją, podczas gdy za granicą corocznie odbywa się ich kilkadziesiąt.
Grafika użytkowa wcale nie stoi w opozycji do sztuki autorskiej. Uważam, że można te wszystkie zainteresowania łączyć w imię jednej sztuki, która przecież zawsze ma być „dla kogoś”.
Czym się karmi wyobraźnia młodej artystki, która od urodzenia obcuje ze sztuką?
Głupio byłoby twierdzić, że wszystkim, ale poniekąd tak jest. Na pewno wiele zawdzięczam rodzicom. Nie powiem, że mnie zachęcali, ale przez samą styczność z ich twórczością czułam potrzebę poznawania historii malarstwa i ogólnie sztuk pięknych. Dążyłam do poznania twórczości współczesnych artystów.
Staram się szukać inspiracji w tym, co spotykam na co dzień. Jeśli już ktoś próbuje coś tworzyć to nie może przejść obojętnie obok różnorodnych form, kształtów, faktur i kolorów, w które niewyczerpanie obfituje przyroda, główna inspiratorka większości artystów.
Towarzystwo moich rówieśników na uczelni też na mnie wpływa. Oni też prowadzą eksperymenty w różnych artystycznych dziedzinach i też wpadają na różne, nowatorskie pomysły. Na przykład, gdy coś przez przypadek im się rozleje widzą, że powstał super efekt. Nie mogę powiedzieć, że to podłapuję i kopiuję, ale na pewno jest to inspiracja.
Dziwnym źródłem inspiracji są moje…sny. Gdy przyśni mi się coś wartego zapamiętania, zapisuję to w swoim szkicowniku. Bywa, że od razu przechodzę do realizacji, a innym razem ta wizja musi przeleżeć i odczekać jakiś czas. To taki mój oniryzm w sztuce.
Z Weroniką Fleszar rozmawiała Elżbieta Moździerz
Tuchów 3.09.2013r.
Studentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie
Kierunek Grafika, Katedra Intermedialna.
Jej rodzice są uznanymi artystami:
Ewa Fleszar (matka) jest rzeźbiarką,
Roman Fleszar (ojciec) jest malarzem
http://weronikafleszar.blogspot.com