Rozmowa z drem hab. Kazimierzem Świerczewskim, profesorem nadzwyczajnym, artystą rzeźbiarzem, uczestnikiem IV Międzynarodowego Pogórzańskiego Pleneru Rzeźbiarskiego w Tuchowie.
Panie Profesorze, jest Pan artystą współpracującym z uczelnią, czyli miejscem, w którym przenikają się talenty nauczycieli i uczniów, a twórczy duch unosi się w powietrzu. Pańska obecność na tuchowskim plenerze jest dla nas zaszczytem nobilitującym to przedsięwzięcie. Jaki głębszy sens tkwi w pracy z tzw. artystami amatorami?
Zupełnie mi wystarcza, jeśli dany człowiek podchodzi do rzeźby z pasją i jest ona dla niego całym życiem. To mnie wewnętrznie porywa i chcę popróbować pracy właśnie z takimi ludźmi. Nie chcę profesorskiej enklawy, bo czułbym się tak, jakby mnie ktoś w rezerwacie zamknął. Na tuchowskim plenerze wśród rzeźbiarzy mamy górników, którzy do emerytury fedrowali na przodku. Oni teraz posługując się narzędziami doskonale wiedzą choćby to, w którym miejscu należy bryłę uderzyć, aby za jednym razem ją rozbić. Ci ludzie też zostali obdarzeni przez naturę talentem i to co robią wcale nie jest gorsze od prac utytułowanych rzeźbiarzy, ale u nich rzeźba wynika przede wszystkim z solidnego warsztatu.
Dlatego nieraz mówię kolegom profesorom, żeby sami wzięli w dłonie dłuto i się przekonali.
Zawodowy artysta rzeźbiarz zazwyczaj pracuje w glinie. Jeśli dobrze wykona wewnętrzne rusztowanie, to następnie pokrywa je cienką, około jednocentymetrową warstwą gliny, którą dodatkowo może dokładać lub odejmować. W drewnie tak się nie da. Tutaj można jedynie odejść od rzeźby, popatrzyć, powiedzieć „aha!” i ostrożnie dalej pracować.
Znany rzeźbiarz Igor Mitoraj przez wiele lat uczył się i poznawał warsztat u najlepszych rzemieślników w Pietrasanta, czyli tam, gdzie tworzył Michał Anioł. To ma sens. Z podobnych powodów bywam na plenerach. Już sama obecność i przebywanie z najlepszymi rzeźbiarzami – z konieczności nazywanymi „amatorami” – jest dla mnie inspirująca.
Gdy byłem w Kanadzie i na Alasce, podziwiałem pracę tamtejszych autochtonów tworzących prawdziwe totemy. Kultywując tę sztukę nie dopuszczali do pracy białych ludzi. Jedni z najzdolniejszych profesorów ASP, Wincenty Kućma i Józef Marek, którzy mnie artystycznie ukierunkowali też mówili, że byli pod wrażeniem ich twórczości, wolnej od obcych naleciałości. Być może z tych względów uważam, że sztuka ludowa i amatorska jest wartościowa, gdyż jest szczera, jak u dziecka.
Pozostaje jeszcze kwestia krytyki związanej z plenerami rzeźbiarskimi. Ona powinna być pozytywna. Wystarczy powiedzieć twórcom, że najważniejszym elementem ciała jest układ kostny. Najpierw należy określić duże bryły; tors, kończyny, no i głowa gdzieś się przy tym musi znaleźć. Ważne jest, aby były zachowane proporcje. Mówię: ustawcie sobie na początku biodra, ramiona, kolana, stawy skokowe – to jest proste, bo wystarczy posługiwanie się geometrią mierzoną centymetrem „od kostki do kostki”, jak w człowieku witruwiańskim Leonarda da Vinci. A jeśli ktoś nie chce słuchać, to też nie mówię mu, że źle robi, bo wiem, że ma solidny warsztat. Wtedy jedynie wskazuję, że taka jest poprawność.
Jednym z zamysłów inicjatora tuchowskich plenerów rzeźbiarskich, tutejszego artysty Kazimierza Karwata jest to, aby sztuka nie była produktem ciszy, ale dosłownie i w przenośni hałasu. Artyści powinni też poczuć energię „tłumu” (no dobrze – przechodniów i widzów). Czy takie warunki tworzenia mają jakąś specyficzną moc przyciągania i emanacji?
Komisarz pleneru, Kazimierz Karwat wszystkich uczestników jednakowo traktuje, można powiedzieć, że po ojcowsku. Podejdzie, porozmawia, podzieli się swoim doświadczeniem. To jest integracja, która bardzo mi się podoba. Poziom pleneru jest wysoki. Oczywiście jedne prace są bardziej udane a inne mniej, ale to też artystów mobilizuje na zasadzie, że skoro on tak zrobił, to ja też potrafię.
Artyści są osobami bardzo wrażliwymi. Jedni są bardziej wyczuleni na formę, inni na kolor, a jeszcze inni na przykład na reakcję miejscowej ludności. Jeśli ona jest pozytywna, to następuje mobilizacja i otwarcie się na nowe twórcze możliwości rzeźbiarza. Ale jest to też cenne dla drugiej strony, bo oprócz wyzwalania nowych sił w artyście, następuje też wzbogacenie intelektualne ludzi, którzy przyglądając się pracy rzeźbiarzy przez chwilę nie podążają za komercją życia.
Znam też przypadki, kiedy moi przyjaciele z kręgów artystycznych, którzy nigdy nie mieli do czynienia z rzeźbą, po obejrzeniu tych prac nagle zechcieli spróbować swoich sił w tej dziedzinie. Proszę mi wierzyć, że już samo to, jest olbrzymią promocją Tuchowa.
Ponadto na własne oczy widziałem, ile osób robi sobie zdjęcia przy rzeźbach. Dzieci, które radośnie biegają od rzeźby do rzeźby mają całe sesje zdjęciowe robione przez rodziców. Wszyscy chodzą, oglądają. Wiele zdjęć i komentarzy poprzez Internet dociera w każdy zakątek świata. To bardzo wspomaga turystycznie wasze miasto, gdyż pokazuje, że nie tylko ładne domy i okolica się liczą. I to jest ten pozytywny hałas medialny.
Czasem słyszy się złośliwą opinię, że artysta, który ma kłopoty ze swoim warsztatem celowo geometryzuje kształty. Proszę o przybliżenie naszym czytelnikom powodów, dla których współcześni rzeźbiarze odchodzą od realizmu.
Wspaniały pedagog, profesor Adam Hoffmann jak abecadło wpoił mi zasadę, którą teraz sam przekazuję studentom: Są w życiu rzeczy, które się nie zmieniają. Zaczynając robić rzeźbę, trzeba myśleć syntetycznie, określać formę geometryczną, budować z mniejszych i większych brył. Należy to robić w różnych kierunkach: od środka na zewnątrz, od zewnątrz do środka, zaznaczać to, co wypukłe i to, co wklęsłe. Oczywiście najważniejsze są kierunki. Trzeba je wyszukiwać, żeby wiedzieć, jak ustawić rzeźbę, aby wydobyć z niej ekspresję. Bo wiadomo, że jeśli skierujemy głowę do góry, wtedy zadziała cała „filozofia stworzenia” odnosząca się do rzeczy boskich. Z kolei przykładowo pochylenie głowy oznacza zadumę.
Dlatego trzeba się przyjrzeć danej kompozycji, nie ważne, czy to jest jajko, roślina czy czaszka. Należy ją obejrzeć jak jest zbudowana z dołu, z góry, sprawdzić jakie są jej przekroje, elipsy itp. Już Henry Moore mówił, że tak, jak globus ma swoje południki i równoleżniki, tak my wypracowujemy swoją wyobraźnię geometryczną. To jest fundament każdej rzeźby, mówiąc najprościej „od ogółu do szczegółu”. Od tego zawsze się zaczyna i tuchowscy rzeźbiarze też tak czynią. A potem oszczędność lub obfitość formy zależy od materiału i wyobraźni artysty. Najgorszą metodą jest zaczynanie rzeźby od głowy.
Nie można mówić, że artysta ucieka w abstrakcję. Abstrakcja jest nawet trudniejsza od realistycznej rzeźby. Ci, co twierdzą, że jest konsekwencją niedoskonałości warsztatowych , po prostu tego nie rozumieją i błędnie interpretują.
August Zamoyski był pierwszym Polakiem, który w pierwszej połowie XX wieku zaczął tworzyć rzeźby futurystyczne. Katarzyna Kobro wykonywała genialne kubizujące formy. A jak można negować Władysława Strzemińskiego?
Oni wszyscy potrafili tworzyć realistycznie, ale wybrali inny, nowocześniejszy styl.
Nie możemy cały czas kopiować sztuki antycznej. Oczywiście wszyscy wielcy rzeźbiarze jakoś się do niej odnoszą, ale na przykład profesor Józef Marek już nie „bawi się” w żadne szczegóły, bo uważa że byłoby to cofaniem się w artystycznej karierze . Jednak i on zawsze zachowuje kompozycję, choć formę ma bardziej zakamuflowaną.
Dzisiaj w rzeźbie zdecydowanie odchodzi się od realizmu.
Artystom nawet wybitnym kicz depcze po pietach, bywa dosłownie o krok od wspaniałego dzieła. Należy z nim walczyć czy go zaakceptować? Proszę o ogólną ocenę, jak to jest w przypadku rzeźb powstających na plenerach, w tym również tych tuchowskich.
To jest trudny i szeroki temat. Często robimy błędy, bo nie ma ludzi bezbłędnych. Jeśli przyjmiemy, że błąd jest kiczem, to zaraz musimy się zastanowić, czy on jest świadomie popełniony. Twórca, który jest świadomy błędu i dalej w nim tkwi, na przykład dla komercyjnych celów, faktycznie popełnia kicz. Jednak wiemy, że nie wszystkim starcza wiedzy, aby dostrzec co jest, a co nie jest kiczem. Często spotykam się z określeniem, ze coś jest kiczowate. Na przykład zachody słońca, które w naturze są przepiękne. Wtedy patrząc na dzieło trzeba się zastanowić nad założeniami artysty i jego umiejętnościami warsztatowymi, które wymagają pewnej lekkości i płynności. Bez tego znowu będziemy mieć do czynienia z kiczem.
Wszystko zależy od tego, czy ktoś robi to świadomie, czy nieświadomie. Nie neguję tych poczynań, gdyż taki twórca po jakimś czasie też może zacząć tworzyć dobre dzieła.
Z całą pewnością mogę stwierdzić, że tuchowskie rzeźby nie są kiczami. To są prace warsztatowo bardzo dobrze wykonane, całkowicie spełniające zamierzony cel, jakim jest tworzenie rzeźby plenerowej.
Kiedyś zarzucano kicz Celnikowi Rousseau, a przecież wielu artystów do dziś się na nim wzoruje. Sam wzorowałem się na Antonim Rząsie i cenię twórczość naiwną Teofila Ociepki.
Czasem myślę, że chciałbym malować i rzeźbić tak, jak w początkach mojej twórczości.
Zajmuje się Pan również na ogół niedocenianym tworzywem twórczym, jakim jest tkanina. To zaskakujący dialog przeciwieństw. Zupełnie inne techniki, narzędzia. Czy rzeźba i tkanina rywalizują ze sobą o Pańskie, artystyczne względy?
Magdalena Abakanowicz, która od tkactwa przeszła do czystych, geometrycznych form rzeźbiarskich, a której prace można znaleźć we wszystkich najważniejszych muzeach świata powiedziała, że artysta musi oddzielić tkaninę od rzeźby, gdyż są to zupełnie inne tworzywa, o innych właściwościach i problemach. Dla mnie tkanina, która udaje rzeźbę nie jest tkaniną. Wobec rzeźb i tkanin są inne relacje dotykowe. Jeśli np. zrobię rzeźbę i okleję ją sznurkiem, to już nie będzie ani rzeźba, ani tkanina. Czegoś będzie albo za dużo, albo za mało.
W szpitalu wojskowym w Krakowie zrobiłem realizację w dębie. Były to bardzo uproszczone, czyste, geometryczne formy. Głowa, to był sześcian (bo głowa de facto jest sześcianem) i jedynie zaznaczyłem żebra – wszystko czytelne. Doceniono to w Związku Artystów Rzeźbiarzy w Warszawie. Potem wróciłem do tego tematu w tkaninie, ale robiłem już płasko, nie przestrzennie, operując tylko dwoma kolorami, czarnym i białym, gdyż sam rysunek splotowy był rzeźbiarski.
Niedawno robiłem „Pokemony”. Moja wnuczka wymyśliła tę nazwę, nawiązując do znanych postaci rysunkowych. Do odpowiednio uszytych przeze mnie worków jutowych wlewałem gips, który nieznacznie przeciskał się przez tkaninę. Następnie formowałem to przestrzennie. Gdy na akademii pytano mnie o sposób tworzenia, nie mogłem powiedzieć, że to jest tkanina, gdyż moje działania były rzeźbiarskie. Artyści tacy jak choćby Alina Szapocznikow, Andrzej Pawłowski czy Jan Kucz też wlewali beton czy żywice do worków, toreb papierowych, jednak i oni tworzyli wtedy rzeźby.
Dzisiaj bardziej mnie cieszą splotowe rzeczy. Bardzo ciekawe są też pozytywy i negatywy tkanin dwustronnych. Zauważyłem, że ciepło tkaniny jest preferowane przez komisarzy wystaw, na które jestem zapraszany. Nawet patrząc praktycznie, łatwiej jest przetransportować tkaninę niż rzeźbę.
Tak więc pytanie mogę porównać z pytaniem o to, które dziecko bardziej się kocha.
Z Kazimierzem Świerczewskim rozmawiała Elżbieta Moździerz
22 VII 2013 r. Tuchów.
Nauczyciel akademicki.
Absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Nowym
Wiśniczu.
Studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie
( Pracownia Rzeźby prof. Antoniego Hajdeckiego, oraz
Pracownia Tkaniny Artystycznej prof. Stefana Gałkowskiego).
Doktor habilitowany ASP w Krakowie.
Profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Mieszka w Krakowie.