Rozmowa z Krystyną Baniowską-Stąsiek

Rozmowa z Krystyną Baniowską-Stąsiek, pomysłodawczynią, komisarzem i uczestnikiem plenerów malarskich „Sacrum” organizowanych od 14 lat w Tuchowie.

Większość ludzi niezmiennie zachwyca się twórczością impresjonistów, jakby nic wcześniej i nic później nie powstało w malarstwie. A przecież oni tworzyli, najogólniej mówiąc sto lat temu. Czy nasza edukacja w dziedzinie malarstwa zatrzymała się na tamtym etapie? A może nie nadążamy za współczesnym malarstwem na dobrym poziomie, lub też stało się ono enklawą dla twórców, marszandów, galerników i bogatych koneserów?
Rozwój ludzkości odbywa się na zasadzie odkrywania nowych rzeczy. Do momentu powstania impresjonizmu nie było zwyczaju malowania poza pracownią. To impresjoniści postawili sztalugi w plenerze i zaczęli malować to, co widzą. Robili to szybko, gdyż zmieniało się światło wędrującego po niebie słońca. Dlatego ich pejzaże są lekkie, radosne, jedynie „rzucone” na płótno. Gdy malarze nasycili się impresjonizmem, przyszły inne okresy, szukano nowego sposobu na wyrażenie artystycznej wizji. Tak powstało konstruktywistyczno-kubistyczne malarstwo, odkrywające formy geometryczne, a potem pojawiły się kolejne style w malarstwie.
Z rozrzewnieniem wspominam, że kiedyś istniały zajęcia o nazwie „korelacja przedmiotów”. Na przykład geograf mógł poszerzać wiedzę o danym kraju opowiadając o tamtejszej sztuce. Teraz brakuje nauczycieli, którzy potrafią przybliżyć uczniom tę sferę życia. A przecież sztuka jest sposobem na dobre wychowanie, bo w swoim założeniu ma rozszerzać krąg patrzenia na otaczające nas środowisko. Nauczycielami plastyki powinni być malarze, rzeźbiarze czy artyści innych technik, którzy znając słownik sztuki umieją się nim kompetentnie posługiwać. Ważna jest też możliwość pokazania warsztatu i robienie wszystkiego, aby uczeń mógł i zechciał wyrazić na papierze lub w innych technikach swoje wrażenia, czyli właśnie impresje.
Z poznawaniem sztuki jest tak, jak z przybyciem do nowego miejsca zamieszkania. W nowej miejscowości na początku jesteśmy zagubieni, zamknięci. Musimy wyjść z domu, bo wtedy każdego dnia możemy poznawać coraz szerszy obszar. W sztuce jest tak samo. Trzeba zacząć od podstaw, czyli kompozycji, koloru, faktury, aby potem rozwinąć tę wiedzę.
Dostrzegam winę w Ministerstwie Edukacji Narodowej, które coraz bardziej ogranicza przedmioty związane ze sztuką, nie dbając o dokształcenie młodych pokoleń w tej dziedzinie.
Współczesna sztuka jest poszukująca, chodzi po różnych drogach. Pojawiają się różne artystyczne zjawiska, nawet głupoty, których jeszcze nie potrafimy nazwać, ale niech one sobie będą, bo na tym rzecz polega, aby artyści ciągle poszukiwali. Czas pokaże co z tego zostanie określone jako wartość powstała w naszych czasach. Z kolei odbiorcy sztuki najczęściej są skazani na indywidualne podążanie za nowymi trendami, co przyznaję, bywa trudne.

Pojawienie się fotografii uwolniło malarzy od konieczności wiernego odtworzenia widzianej rzeczywistości. Od tego czasu mogą nieskrępowanie flirtować z własnym, artystycznym intelektem, dając temu upust na płótnie.
Edward Dwurnik wprost powiedział, że każdy malarz, jeśli nawet nie przyznaje się, to marzy, aby tworzyć abstrakcje. Na ile ceni Pani dosłowność, a na ile te odrealnione wizje artystów?

Rzeczywiście dawniej posługiwano się malarzem jako tym, który ma odtworzyć dosłowność. Natomiast aparat fotograficzny zatrzymuje widzianą chwilę, ale niestety nie potrafi oddać emocji, jakie się tworzą przy powstawaniu zdjęcia. Dlatego dobrą i cenioną fotografią jest ta, która szuka zjawisk, zatrzymuje chwilę w jakiejś dziwnej konfiguracji, czyli również tworzy impresję.
To fakt, że każdy malarz marzy o abstrakcji, bo jest ona – dokładnie tłumacząc – oderwaniem od rzeczywistości, szukaniem wirtualnego świata. Tak jak muzyk chce tworzyć nowe struktury, tak artysta malarz chce odrzucić istniejącą już formę drzewa, domu itp. i stworzyć zupełnie coś nowego. Sam chce poszukać nowej formy, koloru. A jeśli to mu się uda, zwykle zazdrośnie strzeże tej tajemnicy.
Abstrakcja jest bardzo trudnym stylem. W abstrakcji nie chodzi o surrealistyczne zjawisko – trzeba to rozróżnić.
Surrealizm też jest oderwaniem od rzeczywistości, ale zbiera z niej różne rzeczy i łączy na zasadzie zupełnego oderwania od siebie. W życiu by nam nie przyszło do głowy, aby połączyć np. butelkę z fortepianem czy inną formą. Świetnie robił to S. Dali czyniąc z zegarów kotlety czy umieszczając szuflady w ciele żyrafy.
Bardzo wysoko cenię i abstrakcję i surrealizm.
Natomiast realizm zawsze w jakimś stopniu pojawia się nam w obrazach. Choć często go szukamy, to myślę, że jest niepotrzebny, gdyż realistyczna chwila też de facto zawsze jest impresją. Gdybyśmy poprosili kilka osób, aby z tego samego miejsca namalowały ten sam pejzaż, to każdy zrobi to inaczej.
Gdy widzę obraz hiperrealistyczny, to on w moim odczuciu jest martwy.

Plenery malarskie automatycznie kojarzą się z pejzażami. Na szczęście pejzaż już dawno przestał być postrzegany jako malarstwo niższej kategorii. Przeciwnie – właśnie w nim artysta może zaprezentować swój indywidualny dialog koloru z fakturą, wyczucie przestrzeni, wrażliwość…
Plener narodził się w okresie impresjonizmu. Ludzie przy okazji tworzenia obrazów chcieli się ze sobą spotkać, wymienić swoje doświadczenia i poglądy na malarstwo. Do niedawna plenery miały formę pikników, ale obecnie przestrzeń miejska (i wiejska też) niejako się skróciła i nie bardzo chcemy sterczeć ze sztalugami na ulicy.
Chociaż…będąc 2 lata temu w Bretanii wychodziłam wcześnie rano, aby sobie pomalować akwarelą. Zobaczyłam, że w tamtym mieście dzieje się coś ładnego, a mianowicie na okres letni tamtejszy mer oddał w użytkowanie artystom trawnik przy nadmorskim deptaku. Ustawiono stoły, krzesła, parasole. Umowa była prosta: artyści mieli tę przestrzeń dla siebie, a mera nie obchodziło, ile oni swoich prac sprzedali. Powiedział, aby czynili to dla potrzeb miasta i potrzeb ludności. Chętnie tam chodziłam. Mogłam malować kiedy chciałam, ile i co chciałam. Mogłam się rozłożyć na trawie, stole, wywiesić na ekranie skończone, gotowe do sprzedaży obrazy. To było fantastyczne zjawisko.

Czy w Tuchowie widziałaby Pani taki eksperyment?
Tuchów na pewno jest mniej turystycznym miastem niż to, o którym wspominam, ale sądzę, że jest to realne, tylko trzeba dać artystom tę techniczną szansę i pozwolić, aby mogli sprzedawać swoje dzieła – oni też muszą z czegoś żyć.

Istnieje opinia, że współczesne galerie to esencja salonu, układu. Czy uczestnicy plenerów malarskich, zostawiając część swoich prac w miejscowościach, w których te plenery się odbywały, mają w zamyśle bezpośrednie dotarcie ze współczesną sztuką do odbiorcy?
Zwykle duże, renomowane galerie są zakładane przez osoby posiadające inne źródła dochodu, najczęściej prężne firmy. To pozwala przetrwać tym prywatnym galeriom w czasach deficytu i dekoniunktury. Mniejszy galernik chcąc mieć dobre prace w swojej galerii musi prowadzić dodatkową działalność komercyjną, czyli tę, która podoba się klientom. Ale trzeba patrzyć na polskie realia. Obraz to też jest towar. Sama przez 20 lat prowadziłam w Tarnowie galerię i teraz ze smutkiem stwierdzam, że obecni właściciele galerii bardzo często łamią podstawową zasadę polegającą na tym, że jeśli dzisiaj sprzedano obraz, to jeszcze dzisiaj wysyła się czek lub przelew pieniężny na konto twórcy.
Plener malarski ma dwa główne cele: Pierwszym jest bez wątpienia promocja miasta. Uczestnicy pleneru słowo „Tuchów” roznoszą po całym świecie. Oczywiście tuchowskie sanktuarium samo w sobie jest magnesem, ale plenery malarskie i rzeźbiarskie również przyciągają ludzi do Tuchowa. Pokazują, że oprócz mistycznego miejsca to miasto kocha sztukę. Istotne jest też to, że uczestnicy obu tych plenerów zawiązują trwałe znajomości i przyjaźnie z mieszkańcami Tuchowa.
Plenery są niezwykle inspirujące. Gdy jesteśmy w grupie, to pomysły sypią się jak z rękawa i same rosną. Uczestnicy pracują bardzo solidnie, bo mając kogoś za plecami chcą mu dorównać, lub nawet prześcignąć go. Oczywiście jest też wzajemna krytyka, są elementy zazdrości, ale to wszystko daje artystom „twórczego kopa” – i to jest drugi cel pleneru.

Ostatnio używa się w sztuce terminu „projekt”. Instytucje już nie zamawiają obrazu czy rzeźby, ale realizują z góry ustalony projekt. Czy artyści stają się zakładnikami projektów?
Artyści w pewnym sensie stają się zakładnikami tej nazwy, co mnie trochę denerwuje, bo projekt kojarzy mi się raczej z architekturą i tym, co się rysuje. Pewnie kiedyś zapomni się, że była wystawa, tylko będzie projekt, tak jak już nie ma domów towarowych, ale są galerie (!). A przecież wystawa to nic innego jak wystawianie się (ze swoją twórczością) na pokaz. Na przestrzeni wieków możemy obserwować zjawisko polegające na tym, że młodzi, będąc w kontraście do działań rodziców chcą natychmiast odrzucić to, co było. Szkoda, bo przy tej okazji niszczy się wiele interesujących spraw, które przecież mogłyby sobie funkcjonować. Jednak nowe zwycięża i musimy zaakceptować fakt, że młodzi i tak pójdą do przodu i nas „zmiotą”.
Z drugiej strony można powiedzieć, że projektuje się wystawę, choć to raczej techniczne ujęcie tego słowa. Zatem spawa jest dyskusyjna.

Artyści doskonale wiedzą, że jeśli symbol chrześcijański wychodzi poza świątynię, w miejsca świeckie, staje się dobrem kulturowym a nie tylko religijnym. Na ile tuchowskie plenery, noszące nazwę „Sacrum”, a organizowane przy wsparciu ojców redemptorystów są właśnie „sacrum”, a na ile „profanum”?
Myślę, że sacrum to nie tylko obraz kościelny, który przedstawia świętego, pietę, ukrzyżowanie czy też symbole związane z wiarą chrześcijańską. Sacrum to wszystko, co natura stworzyła. Sacrum to też człowiek – jest zjawiskiem jedynym, niepowtarzalnym. Wymawiając to słowo nie myślę tylko o tuchowskim klasztorze czy ogólnie o kościele, ale również o naszym życiu, które się toczy. Co roku na naszych plenerach powstaje kilka, najczęściej monumentalnych obrazów, które wprost nawiązują do symboli religijnych. One sukcesywnie powiększają wspaniałą kolekcję malarstwa gromadzoną przez tutejszych ojców redemptorystów. Dzięki nim powstał chyba jeden z piękniejszych zbiorów malarstwa naszych czasów o tej właśnie tematyce. Z każdym rokiem jego wartość będzie rosła.
Jakoś nie dostrzegam w naturze ludzkiej zjawiska przeciwnego do „sacrum”.

Nieraz nasuwa mi się porównanie, że współcześni malarze to „esperantyści pędzla”. Bez problemu, czy nostryfikacji mogą się ze sobą porozumieć. Mieszkając obecnie we Francji ma Pani okazję śledzić rozwój współczesnego malarstwa francuskiego. Z kolei na tuchowskim plenerze, oprócz Polaków gościmy artystów z Armenii, Czech i Ukrainy. Jakie komparatystyczne wnioski Pani wysnuwa?
Sztuka jest najlepszą formą porozumiewania się ludzi. Wystarczy czuć sobą to zjawisko – wtedy niepotrzebny jest tłumacz w sensie językowym. Każdy z nas żyje w innym środowisku, kocha to, co widzi za oknem i takie właśnie doświadczenia przekłada na obrazy. Dlatego pejzaż wykonany przez malarzy z Armenii czy Ukrainy ma ślady tamtych kultur. Jeden z artystów naszego pleneru, Armeńczyk Suren Vardanian, zadomowiony w Polsce już bardzo dużo zrobił dla naszej kultury. Wykonał piękne ilustracje do kilku książek, m.in. do bajek braci Grimm.
We Francji, która tolerancję poczytuje za wartość, kocha się sztukę i artystów, a środowisko jest bardzo otwarte. Ciągle napływają tam nowi ludzie, których rodzima kultura nawarstwia się na już istniejącą kulturę francuską i ją wzbogaca. Na przestrzeni wieków właśnie we Francji wielu artystów zrobiło światową karierę.
Polscy artyści mają, wydaję mi się niewystarczające przygotowanie do samodzielnego funkcjonowania. Moje pokolenie wygodnie żyło pod parasolem ochronnym państwa. Ale teraz można zaobserwować jakby drugi biegun – brakuje jakiegokolwiek wsparcia artystów. Brakuje mecenatu i sponsorów. Nie urosło też jeszcze grono bezinteresownych miłośników sztuki. Być może z tych względów polscy artyści zdecydowanie lepiej radzą sobie poza krajem.

W tym roku przewodniczy Pani już czternastemu plenerowi ”Sacrum”.
Doceniając Pani talent organizacyjny, proszę o refleksję.

Trudno jest zebrać w jednym czasie ludzi o podobnej wrażliwości, dlatego organizowanie kolejnego pleneru zaczyna się, gdy się kończy poprzedni. W ostatnim czasie odpadli wspierający nas życzliwi ludzie, gdyż ich firmy zmieniły status lub system finansowania. Dlatego z konieczności musimy bardziej liczyć na wsparcie miasta (czyli na projekty).

Czy znajduje Pani czas na własną twórczość?
Pracując w galerii marzyłam, aby mieć czas na malowanie. Teraz, będąc na emeryturze cały czas maluję przeróżne rzeczy dla różnych osób i różnych celów.
Na plenerze rzeczywiście korzystam z inspiracji plenerowych, jednak nie siedzę na łące, ale we wnętrzu przenoszę własne obserwacje na płótno. Tak jak inni malarze mieszkający na południu Francji nasycam obrazy czystym kolorem, zupełnie innym niż spotykamy w Polsce. Tam słońce z kolorem robi cuda. Kocham kolor.

Z Krystyną Baniowską-Stąsiek rozmawiała Elżbieta Moździerz
Tuchów 24. VII 2013r.

Krystyna Baniowska-Stąsiek – W 1969 roku otrzymała
Dyplom z akwaforty i linorytu na Wydziale Sztuk
Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu
Jest metodykiem nauczania przedmiotów plastycznych.
Przez wiele lat była dyrektorem BWA w Tarnowie.
Była członkiem Grupy Twórczej „13”
Swoje obrazy wystawiała w Tarnowie i innych miastach
Od 14 lat jest komisarzem i uczestnikiem
Międzynarodowych Plenerów Malarskich „Sacrum”
odbywających się w Tuchowie.