Rozmowa z drem Zbigniewem Igielskim

Rozmowa z drem Zbigniewem Igielskim – Radcą – Kierownikiem Wydziału Konsularnego Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w New Delhi, stolicy Indii, indologiem


Piesze przejście graniczne między Indiami a Pakistanem

Panie Konsulu, jest Pan autorem książek o sikhizmie, relatywnie młodej, indyjskiej religii. Sikhowie słyną z przedsię- biorczości, solidarności, ale też bogactwa. Mogą sobie pozwolić choćby na wydawanie darmo- wych posiłków każdemu, kto wstąpi do ich przyświątynnych jadłodajni, bez względu na wyznanie. Czy w tym dosłownie i kulturowo wielobarwnym kraju, w którym oprócz kilku religii nadal istnieje (oficjalnie nieformalny) podział na kasty, te odrębne społeczności utożsamiają się ze wspólnotą narodową?
Indie to twór podobny do Unii Europejskiej. Są tak ogromnym krajem, że można by z nich wyodrębnić kilka osobnych państw. Każdy region ma swój język i kulturę, ale nie posiada odrębnej religii, gdyż ona nie jest związana z terytorialnością. Natomiast sami Sikhowie związani są raczej z północnymi Indiami, czyli Pendżabem, bowiem stamtąd wywodzi się ich pierwszy nauczyciel Guru Nanak. Po podziale kraju w 1947 roku na Indie i Pakistan, połowa Pendżabu znalazła się w Pakistanie, a wszyscy tamtejsi Sikhowie wyemigrowali do Indii. Od tego czasu Pendżabczycy bardzo cierpią, gdyż nie mogą pielgrzymować do swoich najświętszych miejsc, znajdujących się po pakistańskiej stronie.
W zależności od tego, z jaką społecznością się rozmawia, można dostrzec różnice w rozumieniu pojęcia wspólnoty narodowej. Społeczności północnoindyjskie nastawione są pronarodowo, promują patriotyzm indyjski i ducha narodowego. Im dalej na południe od stolicy, tym więcej pojawia się ruchów nacjonalistycznych. Na przykład południowy stan indyjski Tamil Nadu jest jedynym stanem w Indiach, w którym nie naucza się języka hindi, który miał być językiem ogólnonarodowym i miał zastąpić język angielski. Jednak niektóre południowe stany, dążące do większej autonomii niechętnie patrzyły na hindi i niestety język angielski pozostał spójnikiem łączącym naród. Mówię „niestety”, gdyż będąc indologiem nie wyobrażam sobie, aby Indus mówił innym językiem niż indyjski, czyli właśnie hindi.
Podobnie jest z Assamem i stanami północno – wschodnimi, znajdującymi się bliżej Tajlandii. Tam już jest inna grupa etniczna i językowa, tybeto-birmańska, nieutożsamiająca się z Indiami. Będąc w Assamie można usłyszeć, że „jadą do Indii”.
Indusów jednak łączy duch narodowy. Oczywiście nie przyznają się do tego, że tkwi w nich antykolonializm, ale we wszystkich częściach kraju, gdy się z kimkolwiek rozmawia, zawsze w jednakowym znaczeniu używają słowa „postkolonializm”.


W Złotej Świątyni w Amritsarze (święte miejsce sikhów)

Znając kilka języków, którymi posługują się mieszkańcy Indii, z pewnością miał Pan wiele okazji, aby opowiadać o Polsce, nie będąc przy tym traktowanym jak misjonarz. Czy to prawda, że przeciętnemu Indusowi Europa Wschodnia kojarzy się z zacofaniem cywilizacyjnym, ale też wysokim poziomem kultury?
Przeciętnemu Indusowi Europa nie kojarzy się z niczym innym, jak tylko z Londynem. Dla nich każdy biały człowiek to jest „angrez” czyli Anglik. Osoby bardziej wykształcone mają mgliste pojęcie o całej Europie. W przybliżeniu znają położenie geograficzne W. Brytanii, Francji i Niemiec. Polska najczęściej jest krajem nieznanym, lub postrzeganym, jako kraj komunistyczny, porównywany do kraju postsowieckiego.
Jednak ci, którzy chcą wyjechać do Polski w celach naukowych, do pracy lub z zamiarem odwiedzenia kogoś, mają rzeczywiste pojęcie o naszym kraju – wnioskuję to z przeprowadzanych z nimi rozmów konsularnych, na które muszą się do mnie osobiście stawić.
Mimo tej szczątkowej wiedzy o Polsce, Indusi mają świadomość wielu podobieństw w naszych i ich kręgach kulturowych. Pojęcie rodziny i relacje miedzy starszyzną a młodszymi pokoleniami są identyczne.

Znamy z historii przypadek, gdy konsul Rzeczypospolitej, Eugeniusz Banasiński w czasie II Wojny Światowej zorganizował dwie ekspedycje PCK wiozące z Indii leki i żywność dla Polaków, którzy się znaleźli na południu ZSRR. Później jeden z maharadżów przyjął pod swoją opiekę, a następnie adoptował 1000 polskich sierot, gdyż – mówiąc w wielkim skrócie – był pod ogromnym urokiem muzyki i osobowości I. J. Paderewskiego.
W Indiach temat Dzieci Dziamnagaru jest bardzo dobrze znany. Maharadża, który zaopiekował się polskimi dziećmi jest wyjątkiem, gdyż ani wcześniej, ani później nie zdarzyła się taka historia, kiedy wysoko postawiony członek rodziny maharadżów przyjmuje pod swoją opiekę taką ilość sierot lub dzieci. Te osoby mają coroczne zjazdy w Indiach lub innych częściach świata. W przyszłym roku zjazd prawdopodobnie znowu odbędzie się w Indiach. Obecnie powstaje film na temat Dzieci Dziamnagaru. Kręci go strona indyjska przy współpracy z Polską, a zdjęcia robione są w obu krajach. W 2014 roku obchodzone będzie 60-lecie nawiązania stosunków dyplomatycznych między Indiami i Polską, a wspomniany film uświetni tę uroczystość.


Pożegnanie z najstarszym mieszkańcem wioski trędowatych w Puri (stan Odisha, pn-wsch. Indie)

Niektórym turystom odwiedzają- cym Indie zapadają w pamięci trędowaci, którzy w żebraczym celu epatują „europejczyków” swoimi ropiejącymi ranami i de- formacjami ciała. Pan problem trędowatych zna z zupełnie innej strony.
Miałem okazję odwiedzić wioskę trędowatych we wschodnich Indiach, w mieście Puri. Wioska była założona i prowadzona przez niestety zmarłego kilka lat temu znanego misjonarza, ojca Mariana Żelazka, nominowanego w 2002 roku do Pokojowej Nagrody Nobla. W wiosce byłem przez cały dzień, odwiedziłem szpital, kilka domów i miałem możliwość zjedzenia wspólnego posiłku z mieszkańcami wioski. Europejczycy dzięki genom i układowi odpornościowemu nie są narażeni na tę chorobę, która jest łatwa do przekazania tamtejszym mieszkańcom choćby przez kaszel i kichanie. Trąd to straszna choroba, upokarzająca, a trędowaci traktowani są gorzej niż „niedotykalni” stanowiący najniższą warstwę społeczeństwa. Trędowaci nigdy nie znajdą pracy, a dzieci nie będą mogły chodzić do szkoły razem z innymi dziećmi. Z tymi ludźmi jest bardzo ciekawy kontakt, gdyż pierwsze, co chcą zrobić, to podać rękę na przywitanie, a często już nie mają palców. Chociaż rany cały czas mają otwarte i często wdają się w nie zakażenia, chorzy nie odczuwają bólu, gdyż choroba blokuje nerwy a ciało automatycznie obumiera. Mimo dramatu ci ludzie są bardzo otwarci i pogodzeni z losem, nawet z tym, że lekarze, ze względu na bardzo duże ryzyko przeniesienia choroby też odmawiają im pomocy medycznej.
Za to Polacy bardzo chętnie wspomagają tę wioskę. Regularnie przyjeżdżają do niej polscy lekarze, między innymi dentyści z poznańskiej Fundacji Pomocy Humanitarnej Redemptoris Missio leczący zęby trędowatym, którzy nie zostaliby przyjęci przez swoich specjalistów. Warto wiedzieć, że stan, w którym znajduje się wioska trędowatych jest bardzo antychrześcijański. Chociaż fundacja działa pod auspicjami Kościoła Katolickiego, to wszelkie próby działalności pozamedycznej są tam niewskazane.
Ostatnio w lutym odbyło się sympozjum dotyczące działalności ojca Mariana Żelazka w Puri, mieście wokół którego jest wielu trędowatych. Zostali na nie zaproszeni przedstawiciele wszystkich wyznań i religii występujących w tamtej okolicy. Zjawili się wyznawcy islamu, hinduizmu, Kościoła Katolickiego i muzułmanie. Natomiast Ambasada Polska wspiera akcję pomocową budowania domów dla trędowatych.

Upały (bywa, że zabójcze), wszechobecny kurz, ciągłe zagrożenie amebą, jadowite owady, chaotyczna komunikacja, deszcze monsunowe i olbrzymia wilgotność powietrza…To wszystko w dłuższym czasie jest trudne do zniesienia dla europejczyków, nawet korzystających z wyższych standardów wynikających z pełnienia funkcji dyplomatycznych. Pan chyba po prostu polubił ten kraj. I to bezwarunkowo.
Ja bym do tej listy dodał jeszcze parę innych rzeczy.
Pierwszy raz byłem w Indiach w 1995 roku w związku ze studiami i myślę, że do tej pory lubimy się…tak jednostronnie, bo trudno oczekiwać, aby taki wielki kraj żywił jakieś uczucia do pojedynczych osób. W Indiach czuję się jak w domu. Indie i Polska to są dla mnie dwa równoległe światy. Gdy jestem tutaj, to zachowuję się po europejsku (przynajmniej staram się). Zawsze pierwszy dzień po przyjeździe jest najtrudniejszy, gdyż cały czas myślami jestem „tam”. A gdy tam jestem, to pamiętam, że istnieje ten świat, choć wtedy nie jest on dla mnie zbyt wyraźny.


Przemieszanie religii – obrazki w jednym ze sklepów spożywczych na Sri Lance

Zwiedził Pan przysłowiowy kawał świata. Czy te podróże wynikały z pełnienia funkcji dyplomaty, czy też są wynikiem pasji podróżniczej? Który obyczaj, niekoniecznie indyjski chętnie wprowadziłby Pan w Polsce?
Podróże to rzeczywiście moja pasja, niezwiązana z pracą, ale nie zmieniałbym żadnych obyczajów. Niech zostaną takie, jakie są, ponieważ my się dobrze z nimi czujemy. Wszelkie „implantowane” zmiany zawsze prowadzą do konfliktów. Gdy się komuś coś narzuca, zawsze tworzą się przeciwnicy. Jeśli spojrzymy na świat kolonialny, to wyraźnie widać, że wszelkie próby wprowadzenia obcej kultury do innej albo kończą się fiaskiem, albo hybrydą kulturową, nie taką, jakiej życzyli sobie ci, którzy te zmiany wprowadzali.

Panie doktorze, a jakie są Pana najbliższe plany naukowe?
Chciałbym zająć się przetłumaczeniem modlitw sikhijskich na język polski. Rozmawiałem już z jedyną w Polsce gurdwarą (świątynią sikhijską) w Warszawie. Jest zainteresowanie tym tłumaczeniem, ale ciągle brakuje mi czasu, a tego nie da się pisać „na wyrywki” – to musi być jeden ciąg naukowy.

Panie Konsulu – bardzo dziękuję za znalezienie czasu na rozmowę ze mną, mimo, że zjawił się Pan w Tuchowie w celach prywatnych tylko na kilka godzin. Dziękuję też za wyrażenie zgody na spotkanie z mieszkańcami naszego miasta, które – miejmy nadzieję uda się zorganizować za około pół roku od naszej rozmowy.

Ze Zbigniewem Igielskim rozmawiała Elżbieta Moździerz
(Do rozmowy doszło dzięki uprzejmości pani Zofii Igielskiej, matki bohatera tekstu.)
Tuchów 29 VI 2013 roku.

Zbigniew Igielski urodził się w 1972 roku.
Doktor nauk humanistycznych (Uniwersytet Warszawski 2002)
Autor książek:
„Gurbani sakralny język sikhizmu” wyd. Dialog 2004
„Sikhizm” wyd. WAM 2008
Poliglota znający 4 europejskie i 3 nowożytne indyjskie języki
(hindi, pendżabi, urdu )
Jego rodzice są mieszkańcami Tuchowa,
a ojciec Stanisław jest rodowitym tuchowianinem.