Rozmowa z Jarosławem Jasińskim

Rozmowa z Jarosławem Jasińskim, który w dniach 18 – 21 września 2018 roku na tuchowskim rynku rzeźbił popiersie Jana Dobrowolskiego – założyciela osady filareckiej Elsowo w Burzynie.

Od wielu lat kolejne grupy osób czynią starania, aby przybliżać mieszkańcom idee oraz historię działalności założonego w 1931 roku Domu Filareckiego i osady Elsowo w Burzynie. Ostatnio organizowane są tam sympozja historyczne z udziałem gości specjalnych. Jednak Pan ma inne, bo osobiste wspomnienia związane z tym miejscem.
Elsowo znam od dzieciństwa, gdyż mój dziadek, Mikołaj Jasiński, jako repatriant ze Wschodu właśnie tam znalazł schronienie. Przez jakiś czas korzystając z gościnności elsów* prowadził w Burzynie gospodarstwo rolne. Po śmierci profesora Jana Dobrowolskiego zakupił od jego córki okazałą drewnianą willę i nadal zajmował się rolnictwem. Mój ojciec, gdy tylko miał wolną chwilę jeździł do dziadka i zabierał mnie ze sobą. Tam spędzałem wszystkie wakacje. Choć byłem małym chłopcem, pomagałem dziadkowi w gospodarstwie przy baranach, kurach oraz pracy w polu. Jednak często nudziłem się, bo brakowało mi zabawy. Ponieważ ojciec bardzo interesował się historią tego domu, znał profesora Dobrowolskiego, jego córkę i wielokrotnie podczas rozmów padały nazwiska Lutosławski, Zwoliński, Kwiatkowski, Weydlich, to nie pozostawało mi nic innego jak wsłuchiwać się w opowieści o tych osobach i tym szczególnym miejscu.

Dowiedziałem się, że sprzedająca w pośpiechu dom córka profesora nie wszystko stamtąd zabrała, więc zostało po nim wiele pamiątek. Zwłaszcza książek było bardzo dużo. Mój dziadek był zajęty gospodarką, a nie tym, co pozostawił poprzedni właściciel domu, więc nie przywiązywał wagi do tych przedmiotów. A ja, początkowo z nudów oglądałem książki i gazety, które z czasem coraz bardziej zaczęły mnie interesować.

Jakie to były książki i inne dokumenty?
Na początku oglądałem mnóstwo kolorowych obrazków w książkach z roślinami, gdyż profesor był botanikiem i posiadał wiele książek o tej tematyce. Było też dużo kolorowych gazet, które przeglądałem. Z czasem, gdy już potrafiłem czytać i poznawałem historię filaretów, zacząłem czytać pisane przez elsów listy okrężne wysyłane do poszczególnych członków, a także zapisy tego, co się działo podczas zebrań i o czym wtedy członkowie wspólnoty rozmawiali. Profesor musiał znać język niemiecki, gdyż pozostało po nim wiele książek pisanych gotykiem. Były też książki napisane w innych językach, np. włoskim. Niestety wtedy jeszcze nie znałem języków, aby sobie z tymi tekstami poradzić.

Czyli dom dziadka stawał się coraz bardziej interesujący. Czy tak jest do dziś?
Ja tam cały czas jeździłem i nadal jeżdżę, tylko że obecnie dziadkowie już nie żyją i są pochowani na cmentarzu w Burzynie.

Teraz, po latach wiem, że ten dom jest naprawdę szczególny i miałem szczęście, że do niego trafiłem. W osadzie jest jeszcze inny dom po elsach, ale to w tym domu mieszkał profesor i to z nim związane są ważne historie. Dopiero z czasem zacząłem czytać i rozumieć o co w ogóle chodziło mieszkańcom tej wspólnoty. Gdy poznałem filozofię, jaką się ci ludzie kierowali, to mnie ten temat tak zainteresował, że chciałem skontaktować się z kimś z rodziny profesora Dobrowolskiego, aby cokolwiek więcej się dowiedzieć.

I co – udało się?
Od jednego mieszkańca, który był żołnierzem AK udało mi się dostać adres mieszkającego w Warszawie syna profesora Jana Dobrowolskiego. Tak się szczęśliwie złożyło, że akurat w tym czasie studiowałem filologię orientalną na Krakowskim Przedmieściu, więc z łatwością udałem się pod wskazany adres. Przedstawiłem się, że jestem z Burzyna i że moi dziadkowie mają dom po jego ojcu. Był bardzo zaskoczony, ale ucieszył się, gdyż będąc chorą osobą w podeszłym wieku nie wiedział, ile mu jeszcze życia zostało. Zaprosił mnie do środka i pokazał pamiątki, które mu zostały. Wspomniał też o austro-węgierskim tasaku saperskim z wygrawerowanym rokiem 1831, który zabrał jakiemuś żołnierzowi w czasie drugiej wojny. Ja ten tasak jako dziecko trzymałem w ręce, ale niestety potem on gdzieś zaginął.

Co się stało z najważniejszymi dokumentami, których nie zabrały dzieci profesora?
Ojciec, jeszcze zanim zachorował mówił mi, że w szafce ma dokumenty po elsach, które mogą być ważne i nie wie, co z nimi zrobić. A ja już miałem dostęp do Internetu i napisałem do biblioteki Akademii Rolniczej w Poznaniu, że jestem w posiadaniu dokumentów po dziekanie, prof. Dobrowolskim, w tym rękopisu filozofa i mentora filaretów, Augusta Ciężkowskiego oraz listów okrężnych i zdjęć. Dostałem odpowiedź, że bardzo chętnie uczelnia je przejmie. Na uroczystość ich przekazania pojechała moja mama, która z przejęcia w drodze powrotnej zgubiła otrzymany pamiątkowy dyplom i medal.

Miło słyszeć, że rodzice kultywowali pamięć o wszystkim, co im się z Burzynem kojarzyło…
Mój tata będąc jakiś czas temu w Tuchowie zakupił jedną z książek Andrzeja Mężyka i cały czas miał ją pod ręką. Gdy zachorował i nie było już z nim kontaktu, trzymał tę bogato ilustrowana książkę pod poduszką, a gdy ścieliłem jego łóżko, nie pozwalał jej sobie odebrać. Zawsze musiał ją mieć dla spokoju, dlatego książka już była bardzo poniszczona. Jedynym słowem, jakie mógł szeptem wypowiedzieć, było słowo…Burzyn.

Dlaczego zdecydował się Pan na wykonanie rzeźby inicjatora osady towarzystwa Eleusis w Burzynie, profesora Uniwersytetu Poznańskiego, Jana Dobrowolskiego?
Powód jest prosty – ja tam mieszkałem. Z duchem profesora Dobrowolskiego byłem na każdym kroku, a każda rzecz, którą brałem do ręki kiedyś należała do niego. Bujałem się w jego fotelu bujanym. W domu, który zbudował ten naukowiec odkrywałem różne zakamarki. Gdy dziadek mi opowiedział, co jest na strychu, zaraz tam szedłem i tam się bawiłem.
Drugim powodem jest fakt, że zajmuję się rzeźbą i w tej technice wykonuję popiersia lub płaskorzeźby postaci historycznych.

Przed wykonaniem każdej rzeźby chcę jak najwięcej wiedzieć o danej osobie. Dlatego przyjechałem do Tuchowa, aby podczas pracy przed tutejszym ratuszem poznać ludzi, którzy mogą mi coś więcej powiedzieć o elsach, bo to właśnie tutaj powstała ich osada. I rzeczywiście podchodziły do mnie osoby, zwłaszcza te, które coś wiedzą na ten temat. Ja tylko przedstawiałem postać, której popiersie rzeźbiłem i potem głównie słuchałem opowieści tutejszych mieszkańców. Chciałem też przyciągnąć do tej rzeźby lokalnych mieszkańców i zainteresować ich osobą profesora Dobrowolskiego. Z doświadczenia wiem, że wieść o tym, że był na rynku performer, który lepił z gliny postać profesora szybciej zostanie zapamiętana niż inne formy informacji. Poza tym chciałem pokazać moim znajomym, nie tylko w Polsce, że była taka osada w pobliżu Tuchowa, której mieszkańcy kierowali się szczytnymi ideami, a ja potem też w tym miejscu mieszkałem i bywałem. Klienci, którzy zamawiają u mnie rzeźby zawsze najpierw patrzą na zdjęcia już wykonanych prac, więc gdy zobaczą popiersie profesora Dobrowolskiego, w dalszej kolejności przeczytają przygotowany przeze mnie w języku angielskim opis, z którego dowiedzą się, że w Polsce było coś takiego, jak skupisko „Eleusis”, że byli filozofowie, którzy chcieli żyć po chrześcijańsku. Wydaje mi się, że to jest dobry powód, aby rzeźbić właśnie tę postać.

Dzięki książkom profesora Dobrowolskiego rozwinęło się we mnie zainteresowanie ziołami, które uprawiam we własnym ogródku.

Rzeźba Jana Dobrowolskiego jest w stylu klasycznym, gdyż uważa Pan, że powrót do starych metod wymagających doświadczenia, cierpliwości w połączeniu z poszukiwaniem harmonii i piękna jest Pana pasją. Wydawałoby się, że duchowa więź między artystą a modelem może powstawać tylko w zaciszu pracowni. Tymczasem Pan wykonuje rzeźby na ulicy. Przyznam, że nie spotkałam się z tego rodzaju street Artem.
Moja przygoda z rzeźbiarstwem zaczęła się od fascynacji rzeźbą baroku. Zawsze lubiłem w sztuce elementy ozdobne, a potem zauważyłem, że właśnie w tym stylu najlepiej się odnajduję.

Normalnie rzeźbę robi się w pracowni, gdzie nikt nie przeszkadza, dlatego pierwszą pracownię miałem w garażu. Jednak chciałem wyjść ze swoja sztuką na ulicę. Mój street Art jest trochę dziwny, bo nie zauważyłem, aby inni w podobny sposób tworzyli, ale – jak to się mówi – ktoś musiał zrobić pierwszy krok. Robię to też dla sportu (żart – przyp. E.M.). Nie uważam się za wielkiego artystę i tylko w minimalnym stopniu, który jest każdemu artyście potrzebny do reklamy muszę się prezentować ludziom. Jednak zależy mi, aby szczególnie dzieciom i młodzieży pokazać, że można w przestrzeni publicznej wyrzeźbić coś fajnego i to w dodatku prawie z niczego. Bo to jest „tylko” 4-5 wiader surowca, czyli około 40 kg gliny. Gdzieś we mnie tli się nadzieja, że przeciwstawiając się ignorancji sztuki ktoś to przejmie, bo to naprawdę wciąga…

Popiersie profesora powstaje na podstawie jednej fotografii. Czy to wystarczające źródło danych do powstania trójwymiarowej rzeźby?
Zwróciłem się do biblioteki akademickiej w Poznaniu z prośbą o udostępnienie zdjęć lub reprodukcji przedstawiających dziekana Dobrowolskiego, ale niestety nie byli w ich posiadaniu. Tak więc dysponuję tylko jedną fotografią, a to jest naprawdę bardzo mało. Jak na ironię, pierwszą zasadą rzeźbiarzy przyjmujących zamówienia na rzeźby portretowe jest unikanie zdjęć, gdyż one mogą przekłamywać. Gdy robiłem rzeźbę do zamku w Berlinie to dysponowałem trzema reprodukcjami obrazów tej samej postaci, a i tak na każdym obrazie była jakby inna osoba. Musiałem odszukać jakieś znaki szczególne i na ich podstawie stworzyć jedno popiersie. Portret jest najtrudniejszą dziedziną rzeźby. Trzeba mieć stół obrotowy, aby widzieć proporcje. W sztuce niektóre rzeczy przychodzą mi łatwo, ale pasjonuje mnie to, co jest trudne do zrobienia i wymaga pokonywania własnych barier. Wszedłem w głęboką wodę i tak mi zostało.

Lwów, Berlin, Dusseldorf, Bordeaux, Gotha, Katowice, Tuchów, to tylko niektóre europejskie miasta, w których powstały Pańskie rzeźby. Jednak nie tylko Europa i rzeźba Pana pasjonuje.
Zawsze lubiłem z ludźmi rozmawiać o wszystkim. Od zawsze interesowały mnie podróże i dalekie kraje. Gdy zacząłem się uczyć języków obcych, to jeszcze nie było Unii Europejskiej i potrzebne były wizy, ale już wtedy wiedziałem, że języki naprawdę mi się przydadzą. Uczęszczałem na lekcje angielskiego, ale języka hiszpańskiego sam się nauczyłem. Gdy chodziłem z walkmanem, to wszyscy myśleli, że słucham muzyki, a ja tam miałem nagrany słownik. W szkole jeden z przedmiotów z własnej woli zapisywałem w języku hiszpańskim. Od ponad 20 lat jeżdżę autostopem. Zjeździłem tirami całą Europę. Za granicą zawsze pytałem o pracę i dlatego we Francji zostałem na dłużej. Z tych wyjazdów zawsze wracałem bogatszy nie tylko finansowo, ale też w doświadczenie, znajomości i języki.

Również języki orientalne?
Poszedłem na studia orientalistyczne, gdyż języki europejskie wydawały mi się czymś zupełnie prostym i chciałem się nauczyć czegoś trudniejszego. Tak nauczyłem się języka farsi, którym posługują się Irańczycy. Jednak studiów nie ukończyłem, gdyż – jak już wspomniałem – zatrzymałem się na dłużej we Francji. Ale Iran i inne kraje tamtego regionu zwiedziłem i wcale nie czułem zagrożenia, przed którym przestrzega się Polaków. Niebawem ponownie odwiedzę Iran, gdzie w Teheranie wyrzeźbię popiersie ich największego poety, traktowanego tam tak, jak my traktujemy Mickiewicza czy Słowackiego.

W 2015 roku na tuchowskim rynku czasowo eksponowana była wielka rzeźba przedstawiająca głowę króla Kazimierza Wielkiego, którą wykonał krakowski artysta Tomasz Pałka. Wcześniej ta rzeźba stała pod Wawelem, a z Tuchowa została przewieziona do Francji, gdzie po umieszczeniu na galarze przez kilkadziesiąt kilometrów płynęła Loarą do Orleanu, by tam promować polską kulturę podczas Festiwalu Kultury Rzecznej. Jaki los czeka rzeźbę, którą Pan wykonał podczas czterodniowego performansu przed tuchowskim ratuszem?
Obecna podroż do Tuchowa miała być tą ostatnią ponieważ dom jest wystawiony na sprzedaż i szuka nowego właściciela. Pomyślałem, że pożegnam się z tamtym miejscem robiąc rzeźbę profesora Dobrowolskiego na tuchowskim rynku. Ale przez te kilka dni, podczas których rzeźbiłem jego popiersie spotkałem tak wiele miłych i sympatycznych osób, że na pewno jeszcze nieraz będę wracał do Tuchowa, bo czuję, że mam do kogo. Wprawdzie performans z wykonywaniem rzeźby przed tutejszym ratuszem był moją prywatną inicjatywą, jednak bardzo się cieszę, że włodarze miasta podjęli decyzję, aby wykonane przeze mnie popiersie naukowca pozostało w Tuchowie.

Z urodzonym w 1972 roku w Tychach Jarosławem Jasińskim rozmawiała Elżbieta Moździerz
Tuchów 20.09.2018r.

* Els – nazwa powstała od pierwszych liter greckich słów: Eleuteori laon soteres (Wolni zbawcy ludów).