Rozmowa z Anetą Mudyną, pochodzącą z Tuchowa artystką należącą do Myślenickiej Grupy Fotograficznej „mgFOTO”

Zapraszamy do przeczytania rozmowy Elżbiety Moździerz z Anetą Mudyną, pochodzącą z Tuchowa artystką zajmującą się fotografią artystyczną.

„Kolory piękna” to tytuł wystawy, która zaledwie miesiąc temu była prezentowana we włoskim Reggio di Calabria. W grupie 19 profesjonalnych autorów fotografii występujących pod wspólną nazwą „mgFoto” znajduje się też Pani nazwisko. Wprawdzie już dawno francuski malarz Pierre Bonnarde twierdził, że barwy mają znaczenie, a Pani zaznacza, że tworzy wyłącznie barwne fotografie, to pojęcie piękna jest sprawą indywidualną. Jak Pani rozumiała tytuł tej wystawy, gdy się do niej przygotowywała?
Przygotowując się do tej wystawy starałam się łączyć własną wiedzę z doświadczeniem ludzi z Włoch, gdyż oni mają bardzo wysmakowane gusta i są subtelni w odbiorze kolorów. Oni nie chcą na wystawach fotograficznych kolejny raz oglądać pejzaży, które mają za oknem, a dla których przyjeżdżają wycieczki z całego świata, lecz oczekują rzeczy głębszych. Wprawdzie sami nie do końca potrafią sprecyzować co to ma być, jednak umieją wyselekcjonować to, czego nie chcą. I my staraliśmy się sprostać temu wyzwaniu.

Każdy z naszej dziewiętnastoosobowej grupy na wystawie w Reggio di Calabria wystawiał coś, co sam rozumie jako piękno. Zasadniczo odeszliśmy tam od pejzażu, tylko Marek Kosiba, który jest prawdziwym specjalistą od fotografowania rozległych przestrzeni i nieba amerykańskiego stanu Utah, przedstawił przepiękne pejzaże nocne. Reszta z nas pokazywała rzeczy proste, ale piękne. Ponieważ zjeździłam i zwiedziłam całe Włochy od północy aż po samo południe oraz Sycylię, miałam okazję poznać tamtejszą przyrodę i ludzi. Kilku osobom pokazałam jedną z moich fotografii przedstawiającą dziewczynkę, która trzymając w dłoniach skrzypce idzie przez żółte pole rzepaku, który w tamtym kraju nie rośnie. Widać było, że dziewczynka kocha te skrzypce, a jej ruchy są naturalne. Gdy zdjęcie spodobało się, to już wiedziałam, że mogę je jako jedno z pięciu zaprezentować na wystawie. To był bardziej portret niż pejzaż, a dziewczynką była moja córka, jednak nie umieściłam o tym informacji, aby nie narzucać odbiorcy żadnych skojarzeń.

Mnie w Reggio di Calabria już wcześniej znali, gdyż parę lat temu zrobiłam w prezencie sesję zdjęciową dla tamtejszego teatru. Ponieważ mieszkańcy chcieli się odwdzięczyć, to zaproponowali mi indywidualną wystawę. Ja im wtedy opowiedziałam o naszej grupie i w ten sposób zrobiliśmy dużą wystawę, około 90 prac, a każdy z nas zaprezentował 4-5 fotografii. Przychodziły ją oglądać nawet wycieczki szkolne, aby zobaczyć, jak gdzie indziej się fotografuje. Na wystawie tylko Rafał Hechsman, parający się fotografią abstrakcyjną pokazał czarno-białe prace, które są bliższe makrofotografii, pozostałe fotografie były barwne.

Ledwo jedna wystawa się skończyła, a już w kwietniu tego roku wasza grupa ma kolejną wystawę w tej miejscowości…
Tak, tym razem jest to wystawa na Akademii Sztuk Pięknych. Ponieważ każdy z nas uprawia fotografię artystyczną, więc poproszono nas, abyśmy pokazali to, co uważamy za własną domenę. Dzięki temu te prace są bardziej zróżnicowane. Na przykład mamy w grupie Marka Gubałę, który zajmuje się fotografią portretową, za którą zdobywa międzynarodowe nagrody i jego portrety z dumą zaprezentujemy. Chcemy pokazać studiującym tam osobom z całego świata, jak można pokazać portret i czym jest fotografia artystyczna rozumiana przez nas w naszym kraju. Przecież my Polacy mamy inną naturę, swoją mentalność i temperament, więc artyzm jest przez nas inaczej odbierany niż przez „ludzi południa”. Oni nabywali umiejętności w akademii, a my jesteśmy amatorami, ale dzięki swoim osiągnięciom większość z nas już posiada tytuł artysty. To jest takie fajne, takie piękne. Wystawę posyłamy, a sami tam dojedziemy na ostatni tydzień jej trwania.

Wiele europejskich miast otworzyło przed Panią swoje sale wystawiennicze. Na czym polega świeżość i unikatowość Pani fotografii tam prezentowanych, skoro nawet w tej dziedzinie sprawdza się slogan, że wszystko już było, jest repetycją, a nawet plagiatem?
Część wystaw, na których prezentowane były moje prace to były tzw. wystawy z tematem, więc do każdego z tych tematów przygotowywałam się indywidualnie. Nie robiłam od razu zdjęć, ale bardzo dużo czytałam, myślałam i szukałam inspiracji. Tak też było w przypadku wystawy w Drohobyczu w 2012 roku, czyli w roku Brunona Schulza. Należałam wtedy do „Piktorial team”, gdzie dzięki Mieczysławowi Wielomskiemu poznałam czym jest prawdziwa, pierwotna fotografia piktorialna, a także sztukę piktorializmu w nowej odsłonie, czyli łączenie fotografii w obrazy i przez to nadawanie im nowego sensu. Tak jak malarz na białym płótnie maluje, tak fotograf może w obróbce komputerowej (postprodukcji) pokazać widzowi to, co jest tknięte jego duszą. Na tej wystawie prezentowaliśmy fotografie inspirowane słynnymi z literatury drohobyckimi sklepami cynamonowymi.

Na innej ubiegłorocznej wystawie, która została zaprezentowana na Litwie i Ukrainie trzeba było odnieść się do tematu „Być człowiekiem”. Bodaj trzy miesiące myślałam o różnych możliwościach, ktoś nawet proponował, abym zrobiła oblicza Jezusa na krzyżu. Jednak to nie byłoby „moje”. Ponieważ czas wystawy przypadł na okres kontestowania w naszym kraju wszystkiego co jest inne pomyślałam, że przecież dobry człowiek nie patrzy na te „inności”, stąd zrodził się pomysł, aby zaprezentować cykl przedstawiający dłonie. Jedna fotografia w formie dyptyku ukazywała dwie trzymające się dłonie – męską i żeńską. Na kolejnym zdjęciu była dłoń dziecka w środku między tamtymi dwiema dłońmi, jako dopełnienie. Następne zdjęcia ukazywały dłonie w układzie damska-damska i męska-męska. Przypomnę, że tytuł wystawy brzmiał „Być człowiekiem”, a podtytułem mojego cyklu były „Dary…” Dar miłości, dar przyjaźni, partnerstwa, równości…

Bardzo zdziwiło mnie podejście ludzi, gdy w Paryżu mieliśmy wystawę z okazji dorocznego święta fotografii „Foto Off Festival” . Prezentują się tam galerie, które skupiają swoich artystów. Gdy jeden z uznanych twórców podszedł do moich fotografii, od razu powiedział, że widać na nich słowiańską duszę. A przecież ja tego nie dostrzegałam, bo dla mnie to było naturalne, że gdy zobaczyłam Tatry w ogromnych sinych chmurach to musiałam ten widok tak uwiecznić, aby to wszystko było widoczne.

Podobnie odebrane były prace koleżanki, która pokazała ludzi na ulicach Krakowa, inaczej zachowujących się niż pozostali, ale nikt na nich nie zwracał uwagi, gdyż ci ludzie byli tolerancyjni. Nasze fotografie w Paryżu zostały bardzo dobrze przyjęte. Z kolei w Londynie pokazywałam duży portret konia, a właściwie jego wielkie, piękne oczy i smutek w tych oczach. W Polsce dominują wystawy poplenerowe, więc są to wystawy tematyczne, zależne od tego, co robiliśmy podczas pleneru.

Przywołam tutaj moją rozmowę z uczestnikiem tuchowskich plenerów „Sacrum”, pochodzącym ze Słowacji Peterem Krupą, malarzem i melomanem, który mówił, że jest synestetykiem, gdyż dźwięki widzi w postaci barw i dlatego tworzy abstrakcyjne obrazy nawiązujące do muzyki klasycznej. Czy podczas tworzenia okładki do wydanej w 2013 roku w Paryżu płyty z muzyką Johannesa Brahmsa „Sonatas for Violin and Piano” kierowała się Pani szczególnymi przesłankami?
Zwykle na okładce płyty z muzyką klasyczną znajduje się zdjęcie kompozytora, lub odtwórcy jego dzieł. Cudowną i niespotykana rzeczą jest umieszczenie na takiej okładce pejzażu mojego autorstwa. Jednym z wykonawców muzyki Brahmsa na tej płycie jest mieszkający poza swoim krajem Francuz, wirtuoz i nauczyciel gry na skrzypcach, a drugim jest mój serdeczny przyjaciel pochodzenia żydowskiego, który urodził się w Kanadzie, mieszka w Szwajcarii a pracuje w Paryżu i jest też nauczycielem gry na skrzypcach metodą Suzuki z której również moje dzieci korzystają. Poznałam go na warsztatach międzynarodowych, na których on sam, znając już moje fotografie, zwrócił się do mnie z prośbą o wykonanie zdjęcia na okładkę właśnie powstającej płyty.
Wkrótce podesłał mi te sonaty, których długo słuchałam w samochodzie. Gdy pewnego razu jadąc w okolicach Starego Sącza, około godziny piątej nad ranem tak mi się zgrały letnie mgły nad Rytrem z jedną z sonat, że już wiedziałam, że właśnie znalazłam to właściwe zdjęcie.

To Pani ma wielkie szczęście do spotykania naprawdę niezwykłych osób!
Tak, mam szczęście, choć nie wiem dlaczego. Na podobnych warsztatach poznałam Włocha mieszkającego w Danii, który też jest wirtuozem grającym w orkiestrze symfonicznej i też jest nauczycielem Suzuki. To jest nauka gry na skrzypcach opierająca się na słuchaniu muzyki jak języka ojczystego. Nawet najmniejsze dzieci, które jeszcze nie umieją mówić, a jedynie gaworzą, słuchają muzyki. Potem, zanim się nauczą czytać i pisać, już są osłuchane z muzyką i ona brzmi im w uszach, jako coś naturalnego. A następnie, gdy już poznają nuty i techniki, od razu są w stanie wydobyć tę wcześniej słyszaną muzykę i dzięki temu znacznie łatwiej uczą się gry na instrumencie. Ważna jest wytrwałość w słuchaniu, powtarzaniu i dobre wzorce do naśladowania.

Jednak wróćmy do fotografii, która już dawno zyskała miano trzeciego medium sztuki (po malarstwie i rzeźbie) i jest – wbrew opiniom laików – bardzo wymagająca. Artysta fotografik Ryszard Czernow, autor pojęcia „cybergrafia” , czyli praca z pogranicza fotografii, malarstwa i grafiki komputerowej, o swojej pracy powiedział: ja nie robię fotografii, ja na fotografiach pracuję. Pani wielokrotnie uczestniczyła w różnych warsztatach fotograficznych…
Fotografia podobała mi się od zawsze, ale nie umiałam jej ocenić. Nie znałam odpowiedzi na pytanie dlaczego jedna fotografia bardzo mi się podoba i jest piękna, a druga bardzo podobna nie wnosi żadnych wartości. Brakowało mi poczucia wiedzy na temat jakości fotografii. Podjęłam więc czteroletnią naukę u krakowskiego fotografa Włodzimierza Płanety, gdzie najpierw uczestniczyłam w warsztatach portretu, potem portretu zaawansowanego, pejzażu, a następnie pejzażu na wyższym poziomie oraz wielu innych rodzajów fotografii. Dzięki tej wiedzy praktycznej oraz czytaniu wielu informacji zdobyłam podstawy, aby móc ruszyć dalej. Znalazłam się w różnych towarzystwach fotograficznych, jak choćby we wspomnianym wcześniej „Piktorialu”. Pojechałam też na plener, na którym zobaczyłam jak wygląda postprodukcja. Tam nauczyłam się, że zdjęcie które nam nie wyszło, ale z jakichś względów nam się podoba można zachować, tylko trzeba użyć jakichś środków czy technik, aby podtrzymać wrażenie, które nam towarzyszyło, gdy naciskaliśmy migawkę przy jego powstawaniu. W konsekwencji teraz mam zapełnione dyski, bo nigdy nie wiem, czy jakieś zdjęcie nie przyda mi się do nowego projektu. Warsztaty z tą grupą dotyczyły fotografii koncepcyjnej.

Ciekawym doświadczeniem był udział w warsztatach do rycin XVIII-wiecznego włoskiego twórcy Giovanni Battisty Piranesiego. W jego rycinach, odnoszących się do ówczesnej sytuacji politycznej w tamtym kraju przedstawione były np. schody wiodące do ściany, czyli była to sytuacja bez wyjścia, więzienie mentalne. Wielu artystów mierzyło się z tym tematem, więc powstało dużo cykli pt. „Przestrzenie zamknięte”. My też zmierzyliśmy się z tym wyzwaniem. Jest w naszej grupie artysta SPATiF-u, piktorialista Janusz Chojnacki, który coraz częściej odchodzi od tej formuły, aby realizować własne pomysły. Ja się inspiruję jego pracą.

Proszę wybaczyć, ale wiele osób krytycznie ocenia niektóre elementy postprodukcji twierdząc, że to fotomontaż…
Nigdy nie zgodzę się ze złośliwymi ocenami typu „fotomontaż”. To nieprawda! Fotomontaż każdy może zrobić przez zwykłe nałożenie jednego zdjęcia na drugie. Mam część prac, gdzie z bardzo dużej ilości zdjęć np. z 12 stworzyłam jedną fotografię, na której nie widać, że jest ona połączeniem tych poprzednich zdjęć, bo z każdego wzięłam inny element dopełniający całość.

Nigdy nie robię zdjęć na siłę, bo wiem, że wtedy one mi nie wyjdą. Już wcześniej o tym mówiłam, że gdy pojawia się zadany temat, staram się dużo czytać związanych z nim tekstów, wierszy, oglądam tematycznie połączone obrazy, słucham muzyki z nadzieją, że coś wyłuskam, znajdę inspirację. I rzeczywiście tak się dzieje. Właśnie za takie podejście do fotografii otrzymałam tytuł artysty. I właśnie takie zdjęcia będą w kwietniu zaprezentowane na wystawie we Włoszech.

Jako osoba zawodowo związana z pielęgniarstwem, zapewne bardziej niż inni zna Pani pojęcie prywatności i intymności drugiego człowieka. Czy to się przekłada na niezwykły projekt związany z krakowskim więzieniem na Montelupich?
To były dwa tory. Ponieważ wiezienie potrzebowało zdjęć czysto technicznych, zwrócono się do mnie i moich dwóch koleżanek z prośbą o ich wykonanie z zaznaczeniem, że nie dostaniemy za te zdjęcia pieniędzy, ale w zamian będziemy mogły zrobić zdjęcia według naszych wizji tego miejsca. Sam sposób robienia zdjęć był bardzo trudny, gdyż nie mogły się na nich ukazać twarze więźniów (chyba że wyrazili na to zgodę), ani inne elementy zdradzające tożsamość skazanych, jak np. tatuaże. Te zdjęcia są zachwycające, ale one nie mogą iść „w świat”. Jednak warto było wykonać tamtą sesję, bo więzienie jest miejscem niedostępnym dla większości fotografów.
Podobnie jest z inną przestrzenią zamkniętą, jaką jest oddział szpitalny. Wspomniała pani, że jestem pielęgniarką. W rodzinie też mam starszych ludzi, więc jako osoba opiekująca się chorymi znam te choroby od środka, widzę rozgoryczenie ludzi wobec ich cierpienia i trudność z pogodzeniem się, że przyszła choroba i trzeba się z nią zmierzyć, aby ją wyleczyć, albo trzeba znosić to cierpienie. Człowiek cierpiący pokazuje się w sposób, którego sam jeszcze nie znał, bo to jest tak indywidualne… Planuję wykonanie zdjęć w środowisku choroby i mam świadomość, że to też będzie sesja niepowtarzalna. Z jednej strony będzie mi łatwiej, bo jestem opatrzona z tym tematem i wiem, że choćby w dłoniach czy różnych gestach bardzo dużo widać, ale jednocześnie będzie mi trudniej, bo nie pstryknę po prostu zdjęcia, ale muszę je przemyśleć.

Lista Pani wystaw indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą jest już naprawdę duża. Zdobyła Pani nagrody i wyróżnienia, jednak szczególne miejsce zajmuje niezwykle osobisty i tuchowski cykl o enigmatycznej nazwie „Ka”.
Sfotografowałam liść, który wysechł w otrzymanym na urodziny bukiecie. Nigdy wcześniej nie suszyłam kwiatów, ale sądziłam, że będę robić cykl zasuszonych róż. Jednak cały czas zerkałam na towarzyszącego różom liścia i coś mi nie dawało spokoju. Gdy się mu przyjrzałam pod światło, to uznałam, że on jest naprawdę piękny. Tak powstał cały album przedstawiający tylko jeden liść… W czasie powstawania tego cyklu mój tato był już bardzo chory, najpierw leżał w szpitalu, a później w domu. Wówczas zaczęłam weryfikować jaki on był…Gdy byłam mała był tatusiem, później jako ojciec pozwalał mi chodzić na judo i inne niebezpieczne dla dziewczyny zajęcia, a gdy założyłam swoja rodzinę był mi pomocną, bratnią duszą. Dużo mi pomagał w fotografii podsyłając różne narzędzia na zasadzie: tu mogę zrobić to, a tu to. W czasie choroby mojego ojca prawie codziennie przyjeżdżałam do Tuchowa i widziałam moją mamę całym sercem mu oddaną. Zobaczyłam bez słów, jak wygląda prawdziwa miłość. Wtedy zrozumiałam, że ten cykl będzie o moim tacie, że ten liść to jest Karol, bo tato tak miał na imię. Każde patrzenie na ten liść jest inne i co innego widzimy. To jest tak, jak z naszą osobowością. Inaczej prezentujemy się dla przyjaciół, inaczej dla dzieci czy rodziny. Każdy, kto na nas patrzy zobaczy coś innego.

Właśnie ten cykl, który odzwierciedla moje szczególne emocje, bo dotyczy szczególnej dla mnie osoby, chcę na przełomie kwietnia i maja zaprezentować na wystawie w Tuchowie*, który też jest dla mnie szczególnym miejscem.

Z Anetą Mudyną rozmawiała Elżbieta Moździerz
Tuchów 26 marca 2017 roku.

* Wernisaż fotografii Anety Mudyny odbędzie się 28 kwietnia w tuchowskim Muzeum Miejskim.

Aneta Mudyna – pochodzi z Tuchowa, ale mieszka w Krakowie.
Członek Zwyczajny Fotoklubu Rzeczypospolitej Polskiej.
Artysta Fotografik Rzeczypospolitej Polskiej.
Członek Ogólnopolskiej Fotograficznej Grupy Twórczej „Art. Fokus 13”.
Absolwentka licznych kursów/warsztatów fotografii oraz plenerów prowadzonych przez najlepszych w swojej dziedzinie.
Współpracuje z Fundacją Europejskie Centrum Ziemi, której celem jest propagowanie wiedzy o stanie przyrody na Ziemi i organizacja elementów proekologicznych.
Wystawy indywidualne: Kraków, Myślenice, Mostki k. Kielc, Offida (Włochy).
Wystawy zbiorowe m.in.: Paryż, Praga, Berlin, Londyn, Drohobycz, Janów, Katowice, Warszawa, Kraków, Taurogi (Litwa), Wenecja, Offida (Włochy), Reggio di Calabria, Nowy Jork, Chicago.
Publikacje: Arbores Vitae – Ostatnia taka puszcza – Gazeta Wyborcza 2011r.
Zdobywczyni licznych nagród i wyróżnień.
Członek Myślenickiej Grypy Fotograficznej – mgFoto.
Organizatorka i uczestniczka plenerów fotograficznych.