Na wystawie pt. „Drugi obieg – polskie drogi do wolności” prezentowane są oryginały dokumentów i przedmioty pochodzące z pańskich prywatnych zbiorów. Jednak w czasie powstawania „Solidarności” i trwania stanu wojennego był pan kilkunastoletnim chłopcem. Skąd wtedy miał pan świadomość, że warto te dokumenty gromadzić i zachować?
Rzeczywiście, zaliczam się do osób z tego pokolenia, które w latach swojej młodości zazwyczaj zbierało znaczki pocztowe i kompletowało je w klaserach. Ja też to robiłem, aż do momentu, gdy na początku lat 80. pojawiły się jakieś inne znaczki. Przyznam, że nie od razu wzbudziły one moje zainteresowanie, gdyż jakością wykonania znacznie odbiegały od tych oficjalnych, profesjonalnie wykonanych, którymi można się było z kolegami wymieniać. Dopiero, gdy zwróciłem uwagę na treść, zacząłem dostrzegać ich unikatową wartość. Pierwszy znaczek, który zapoczątkował mój zbiór pamiątek z tamtego okresu był wydany w 1980 roku przez pocztę niezależną i dotyczył powstania styczniowego. Potem pojawiły się inne wydawnictwa, jeszcze mniej atrakcyjne wizualnie, ale o bardzo poważnych treściach, choćby tzw. „bibuła”.
Nie był to przypadek. Tak się złożyło, że osoby z mojej rodziny były dość mocno zaangażowane w działalność antykomunistycznej opozycji, a ich tarnowski dom właściwie był punktem kontaktowym dla opozycjonistów z Bochni, Krakowa, Nowego Sącza czy Rzeszowa. To dzięki nim miałem dostęp do tych wydawnictw, których przecież nie kupowało się w kiosku, ale powstawały w tak zwanym podziemiu. Zaś w domu mój ojciec zawsze mówił prawdę o zbrodni katyńskiej, Powstaniu Warszawskim, czy prześladowaniu akowców. Od początku lat 80-tych stałem się radioamatorem stacji zachodnich – Głosu Ameryki, BBC i Radia Wolna Europa. Doskonale pamiętam, jak w roku 1984 – mimo zagłuszania – słuchałem nadawanej z rozgłośni w Londynie powieści G. Orwella „Rok 1984”, która doskonale oddawała ówczesną, polską rzeczywistość, a przecież była napisana w roku 1949 i w innym kraju.
23 sierpnia 1980 roku ukazał się pierwszy numer >Strajkowego Biuletynu Informacyjnego „Solidarność”< wydanego w Stoczni Gdańskiej. Wtedy też student gdańskiej Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych stworzył słynne logo „Solidarność”, które wkrótce przyjęto jako nazwę całego związku. Jednak już wcześniej pojawiały się różne opozycyjne ulotki, wydawnictwa, czy hasła na murach. Jakie dokumenty sprzed 1980 roku znajdują się na wystawie?
Wydawnictwa związane z opozycją zaczęły się ukazywać pod koniec lat 70. XX wieku, szczególnie po wydarzeniach w Radomiu i Ursusie w 1976 roku. Wtedy też powstał KOR (Komitet Obrony Robotników) – pierwsza jawna opozycja w krajach „demoludów”. W Tarnowie, już od roku 1979, jako wydawnictwo niezależne przy tarnowskim „Tamelu” i Tarnowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej powstawały „Wiadomości Tarnowskie”, które później, od 1980 roku wychodziły już pod szyldem „NSZZ Solidarność”. Dysponuję kilkoma ciekawymi wydawnictwami firmowanym przez „Wiadomości Tarnowskie”, a na wystawie prezentowane są dwa numery tej gazety z roku 1981. Z okresu poprzedzającego rok 1980 można obejrzeć karty tytułowe do książek, których posiadanie i rozpowszechnianie było zabronione.
W latach 1981-1982, po zdelegalizowaniu „Solidarności” i wprowadzeniu stanu wojennego, około 10 tysięcy osób internowano, umieszczając ich w 40 obozach odosobnienia i 9 Wojskowych Obozach Specjalnych. Ale – paradoksalnie – to właśnie wtedy działalność podziemna miała swoją ogromną skuteczność.
Do obozów internowania lub więzień trafili nie tylko działacze Solidarności, ale też Konfederacji Polski Niepodległej (KPN) czy Niezależnego Zrzeszenia Studentów (NZS). Tam, na miarę swoich możliwości prowadzili konspiracyjne działania i jakoś przemycali do świata zewnętrznego to, co udało im się wydrukować. Gdy po kilku miesiącach od zatrzymań, zezwolono im na widzenia z bliskimi, ta działalność znacząco przybrała na sile. Jednak największy wysyp pism podziemnych miał miejsce w latach ’83 -’84, kiedy opozycjoniści zostali wypuszczeni na wolność. Dużo eksponatów prezentowanych na wystawie pochodzi z obozu w Załężu koło Rzeszowa, gdzie część gmachu „zwykłego” więzienia została przeznaczona dla osób internowanych. Sami internowani tworzyli tu koperty z nadrukami o treści religijno-patriotycznej, czy historycznej. Bardzo ważnym wydawnictwem powstającym w Załężu była gazetka pt. „Nasza Krata”. W nagłówku jednego z numerów umieszczono motto „Myślę, więc siedzę”. Prawdopodobnie ta gazetka była zrobiona najwyżej w kilkunastu egzemplarzach, więc prezentowany dokument jest unikatem na tuchowskiej wystawie, a ja dostałem go od nieżyjącej już osoby z mojej rodziny, która działała aktywnie w podziemiu i „Solidarności”. Na wystawie jest też niemała część wydawnictw robionych przez internowanych z kieleckiego więzienia (Kielce-Piaski).
Podejrzewam, że do kolportowania pism z miejsc przymusowego odosobnienia przyczyniały się osoby odwiedzające internowanych, które wynosiły te materiały.
A ja dodam, że nieocenioną pomoc stanowili niektórzy pracownicy poczty i kolei, którzy – mimo blokad i wszechobecnego reżimu – narażając siebie pomagali rozwozić te zakazane wydawnictwa w głąb kraju.
Ma pani rację – trzeba przyznać, że wtedy działała cała masa „ludzkich trybików”, dzięki którym wszystko ze sobą sprawnie współdziałało, to właśnie była prawdziwa solidarność.
Dużą rolę w tamtym czasie odgrywały związki z kościołem, wobec czego podziemne wydawnictwa bardzo często nawiązywały właśnie do tej tematyki.
Na wystawie są liczne tego przykłady. Na wielu kopertach istnieją odniesienia do Matki Bożej czy Cudu nad Wisłą. Ponieważ internowani spędzali święta – jak to się wtedy żartobliwie nazywało – w internatach, stąd mamy pocztówki związane z Bożym Narodzeniem i Wielkanocą.
Niezwykle ciekawym eksponatem jest krzyż wykonany ze szczebelków pochodzących z taboretu więziennego, który też powstał w Załężu, o czym świadczy umieszczony z tyłu napis: „Załęże 14 XII 1981r.” Widać, że ten krzyż powstawał stopniowo. Najpierw były tylko skrzyżowane szczebelki, potem ktoś dodał znaczek „Solidarność”, ktoś inny dołożył medalik, aż w końcu pojawił się wytłoczony z blaszki orzeł w koronie. Od spodu widać, że blaszka pochodzi z opakowania po mleku w proszku – to dowód na to, że internowani potrafili zużytym przedmiotom pochodzącym z darów nadać drugie życie.
Patrząc z perspektywy czasu można stwierdzić, że coś, co było słabą stroną tamtych wydawnictw, obecnie stało się ich atutem i dowodem na autentyczność. Myślę o kiepskiej jakości powstających ulotek czy pism.
Rzeczywiście, z tą jakością bywało różnie. Zdarzało się, że niektóre wydawnictwa były znakomitej jakości. Jest niemal pewne, że były drukowane w państwowych drukarniach, ale po godzinach, lub gdy nie widział ten, kto nie powinien widzieć, albo…nie chciał widzieć. Gazetki nielegalne, czyli bibuły charakteryzowały się znacznie gorszą jakością, co było efektem ich powstawania na powielaczach. Sam miałem okazję widzieć, jak wałeczkiem jeździło się po papierze i w ten sposób drukowało egzemplarz po egzemplarzu gazetki czy ulotki. Jednak wspólną cechą obu tych rodzajów pism był ich mały format i druk pisany niewielką czcionką. Tutaj należy się wielki ukłon wobec osób, które zajmowały się drukiem tych materiałów. Robili to za darmo, dla idei, i – może nawet wtedy sobie sprawy nie zdawali – również dla przyszłych pokoleń.
Warto tu podkreślić, że choć jakość tych wydawnictw nie była znakomita, to same projekty wzbudzały podziw. Przecież wśród osób internowanych znajdowali się również artyści, architekci lub inne osoby z artystyczną duszą. Opozycjoniści potrafili też stworzyć interesujące kalendarze – dwa z nich, z roku 1986 i 1987, w tamtych latach wisiały w naszym mieszkaniu i zostały przeoczone przez „smutnych” panów z SB, którzy przyszli na rewizję. Te kalendarze też są zaprezentowane na wystawie.
Wspomniana już gazetka „Nasza Krata”, która powstała w Załężu cechuje się czymś niezwykłym…
Tak, tamtą gazetkę powielano nie na matrycy, ale poprzez mozolne przekłuwanie igłą kilku kartek papieru znajdujących się pod pierwszym egzemplarzem. Trzeba było każdą literę, każde słowo i zdanie nakłuwać tak gęsto, aby z tych otworków powstał na spodnich kartkach widoczny tekst. Czytelnik używając ołówka „szedł” po tych nakłutych liniach i w ten sposób odtwarzał to co, było napisane w oryginale. Tak powstałe gazetki do dziś są w znakomitym stanie zachowania – to prawdopodobnie zasługa użytego ołówka, gdyż wiemy, że grafit jest wieczny.
W tamtym okresie kwitła satyra polityczna. Nie na darmo mówiło się, że jesteśmy najweselszym barakiem w obozie państw socjalistycznych. Zdaniem niektórych stanowiła ona kontrolowany wentyl bezpieczeństwa zniewolonego narodu. Niezależnie od tego, czy faktycznie tak było, ludzie bardzo potrzebowali takiej skondensowanej formy odreagowania. Tym milej się robiło, gdy była świadomość, że osoby internowane też się taką satyrą posługiwały.
Satyra była nieodłącznym elementem „drugiego obiegu”, a na początku lat 80. naprawdę mocno się rozwinęła. Powstawały pocztówki i rysunki prześmiewające ówcześnie rządzącą władzę, a nawet poszczególne jej osoby. „Wdzięcznym” tematem były postaci generała Wojciecha Jaruzelskiego i rzecznika rządu, Jerzego Urbana. Znane też były hasła „Zima wasza, wiosna nasza” czy „Bezpartyjnym Polakom Wesołych Świąt, bo wreszcie sam wyżywi się rząd”. Na wystawie prezentowane są rysunki satyryczne, które odnoszą się do zniewolenia państw socjalistycznych przez Związek Radziecki. Na jednym z nich widać, jak towarzysz Edward Gierek tańczy, a towarzysz Leonid Breżniew przygrywa mu na harmoszce – tak pokazano uzależnienie Polski od wschodniego sąsiada.
Jednym z symboli walki podziemnej, oprócz ulotek, czy różnych innych wydawnictw było – podobnie jak w czasie działań Armii Krajowej – malowanie na murach haseł i znaków wolnościowych. Napisy na fasadach lub płotach pojawiały się nie wiadomo skąd i powszechne było ich szybkie zamalowywanie. Ale już sam widok świeżej farby na ścianie był wymowny, bo łatwo było się domyślić, co się pod nią znajdowało.
W ten sposób ludzie, którzy nie należeli do związków wolnościowych pokazywali swoje solidaryzowanie się z czynnymi opozycjonistami. Pamiętam hasło „Orła WRONa* nie pokona”. Wśród „niepapierowych” eksponatów na wystawie prezentowana jest koszulka z tzw. „prasowanką”. Nabyłem ją w podziemiu i zawiera zwrot „zaraz wracam” do złudzenia przypominający napis „Solidarność”, a który za pomocą gorącego żelazka można było umieścić na tkaninie. Gdy w Krakowie chodziłem w tak ozdobionej koszulce, obserwowałem bardzo pozytywne reakcje studentów i zwykłych robotników oraz gesty poparcia.
W tytule wystawy widnieje zwrot „drugi obieg”. Jednak można go odnieść nie tylko do podziemnych pism, czy wolnościowych audycji radiowych. Mimo tych wszystkich ograniczeń ludność – z konieczności – świetnie sobie w tamtych czasach radziła.
Mnie się te czasy trochę kojarzyły z okresem okupacji. Wtedy też były kartki na żywność i trudno było cokolwiek w legalny sposób kupić, dlatego istniał czarny rynek, gdzie można było nabyć dosłownie wszystko. Jednak mnie jako młodemu człowiekowi, który lubił słodycze, żal było, że nawet czekolada była na kartki, a bez kartek dostępne były jedynie wyroby czekoladopodobne. Do dziś mam awersję do takich słodyczy w czekoladopodobnej polewie.
Już od najmłodszych lat miałem zamiłowanie do zbierania różnych rzeczy. Oprócz filatelistyki i pocztówek, gromadziłem numizmaty, a potem właśnie te wydawnictwa drugiego obiegu. Posiadam też cały klaser znaczków poczty podziemnej. Niestety nie mogłem się nimi chwalić wśród kolegów, gdyż trzeba było zachować ostrożność, aby uniknąć głupiej wpadki, przez którą mogłaby ucierpieć cała rodzina, ale kilka dorosłych, zaufanych osób widziało w tamtych latach mój zbór nietypowych znaczków. Lecz przyznam, że w tamtych czasach największą moją pasją była jazda na rowerze. Po amatorsku uprawiałem kolarstwo i w ciągu sezonu przejeżdżałem 5-6 tys. kilometrów, a pokonanie 120-150 km dziennie nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Po wystaraniu się o paszporty wraz z kolegami wyjeżdżaliśmy też na zagraniczne wycieczki rowerowe, czyli aż do… Czechosłowacji! Dotarliśmy nawet, już pod węgierską granicę. Oczywiście, jak większość młodych ludzi, słuchałem polskich bardów – Gintrowskiego i Kaczmarskiego oraz powiewu „zachodu”, czyli muzyki Radia Luksemburg.
W roku 2011, w 31 rocznicę powstania Solidarności, szerokiej esplanadzie na terenie obiektów Parlamentu Europejskiego w Brukseli nadano imię „Solidarności 80”. W ten sposób podkreślono, że „Solidarność” była jednym z dużych symboli wolności w całej Europie i że tamte działania miały sens. Co przyświecało tworzeniu tej wystawy?
Sensem tej wystawy było oddanie hołdu wszystkim tym działaczom podziemnym, którzy być może nie zostali docenieni, a może nawet zapomniani, oraz ich prześladowanym rodzinom, które często były represjonowane i całkowicie pozbawiane możliwości pracy zarobkowej.
Tamta Solidarność była naprawdę czymś wielkim. To był nie tylko sam związek zawodowy, ale cały wielki ruch społeczny, który w szczycie swej działalności liczył aż 10 milionów członków – od zwykłego robotnika, po inteligenta; od rolnika po profesora wyższej uczelni. W tamtym czasie słowo „Solidarność” było odmieniane we wszystkich językach świata.
Sensem wystawy było też pokazanie młodemu pokoleniu, że wcale nie tak dawno temu inni, najczęściej również młodzi ludzie swoją determinacją i niezłomnością przyczynili się do obalenia komunizmu w całej środkowo-wschodniej Europie.
*WRON – Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego – powstały w nocy 12/13 grudnia 1981 roku organ administrujący Polską w okresie stanu wojennego. Rozwiązany 21 lipca 1983 roku.
Fotografie z wystawy „Drugi obieg – polskie drogi do wolności” wykonał Krzysztof Jasiński.
Z Tomaszem Wantuchem rozmawiała Elżbieta Moździerz.
Tuchów, 16 lutego 2016 roku.
Tomasz Wantuch – rodowity tuchowianin. Wielbiciel, znawca i popularyzator zwłaszcza lokalnej historii. Współtwórca tuchowskiego muzeum i kolekcjoner. Działa na rzecz renowacji zabytkowych nagrobków i figur. Za jego staraniem kaplica rodu Rozwadowskich została wpisana do rejestru zabytków. Inicjator i współorganizator sadzenia Dębu Katyńskiego poświęconego płk. Janowi Władysławowi Rozwadowskiemu. Autor wielu artykułów historycznych. Wraz z Biblioteką Publiczną w Tuchowie współtworzył Cyfrowe Archiwa Tradycji Lokalnej. Regularnie współpracuje z Radiem Kraków, dla którego udziela wywiadów. Organizator i twórca kilku wystaw tematycznych i ekspozycji muzealnych. Jest przewodniczącym Zarządu Towarzystwa Miłośników Tuchowa. W roku 2013 w uznaniu za swoją działalność został nagrodzony statuetką Melaniusza.