Rozmowa z artystą rzeźbiarzem Edmundem Szpanowskim

Rozmowa z artystą rzeźbiarzem Edmundem Szpanowskim – uczestnikiem „VI Pleneru Rzeźbiarskiego 2015” w Tuchowie.

Miło jest wiedzieć, że niektórzy artyści tworzący swe prace w Tuchowie lub dla Tuchowa wypracowali nie tylko indywidualny styl, ale też własną, nowatorską technikę. Tak jest chociażby w przypadku Lubosza Karwata, który zmodyfikował florencką technikę układania mozaik „pietra dura” i nie wypełnia szczelin fugami. Pan, jako samouk, którego twórczość została zweryfikowana przez komisję i zyskała kategorię „S” odpowiadającą poziomowi akademickiemu również wymyślił technikę „łupanki” i jako jedyny w Polsce ją wykonuje. Jak ją możemy rozpoznać?
Od około 10 lat w głowie krążyła mi myśl: co zrobić, aby tworzyć „fakturę łamanego drzewa”? Nie wiedziałem jak się dobrać do drewna, jakich narzędzi użyć, aby rzeźba wyglądała, jakby ją wichura stworzyła, a nie człowiek. Temat pozostawał w mojej podświadomości, aż do momentu, gdy przypadkowo zacząłem łupać grube, odziomkowe fragmenty starej lipy, które miały różne ciekawe struktury i zawiłości. Podczas pracy spostrzegłem, że to łupanie pozostawia właśnie taką fakturę, jak łamane drewno! Zatem to natura naprowadziła mnie na rozwiązanie wieloletniego dylematu. Wprawdzie samo łupanie sprawiało mi trudność, gdyż działo się to w okresie zimowym, kiedy drewno było częściowo zmrożone, ale efekt był znakomity. No i nałupałem wtedy sobie kilka fragmentów, a w pracowni ustawiłem je tak, aby mimowolnie mieć z nimi kontakt wzrokowy. Od czasu do czasu rzuciłem okiem na te kawałki drewna, aż pomysł, który – jak wiadomo – nie zawsze pojawia się od razu, przyszedł mi do głowy.

Wymyśloną przeze mnie technikę „łupanek” można krótko określić: jak najmniej rzeźbienia a jak najwięcej treści. Trzeba się wpisać w to, co natura już dała i tego nie zepsuć, a z fragmentami, które muszą być naruszone, aby nadać rzeźbie określony wyraz, należy tak subtelnie postąpić, aby przeciętny widz nawet tego nie spostrzegł. Dwa lata temu Kazimierz Karwat napisał mi na Facebooku: Mundek, to jest twój wynalazek! Ty masz prawo nazwać te rzeźby tak, aby twoje nazwisko było w nazwie utrwalone. I tak, dzięki Kazikowi, od tamtego czasu powstają moje ukochane „szpanerki”, a każda jest zjawiskowa i zawsze coś o sobie opowiada.

Wielu znawców sztuki twierdzi, że małą sztuką można zrobić dużo dobrego. Ta teoria wyjątkowo trafnie określa tematykę tegorocznego pleneru rzeźbiarskiego.
W pełni się zgadzam. Gdy się tworzy pod konkretną potrzebę to ma się określony cel i wtedy praca artystów zyskuje większy sens. W tym roku celem pleneru było wykonanie rzeźb dla przedszkoli, czyli dla dzieci. Im wcześniej dziecko będzie miało kontakt ze sztuką, tym lepiej.
Ja to znam z autopsji, gdyż przez 18 lat przekazywałem swoje umiejętności nieco starszym dzieciom, więc wiem, że warto już od dzieciństwa zaszczepiać im wrażliwość na sztukę. Może dzięki temu któreś z nich w przyszłości zostanie artystą.
Z przyjemnością podjęliśmy się realizacji rzeźb, które mają być podarowane dzieciom z tuchowskich przedszkoli. Zenon Konon, który przyjechał z Konina wykonał postać św. Franciszka z gołębiem, Stanisław Panfil – mieszkaniec Kujaw wyrzeźbił sowę, a Franciszek Piecha, którego tuchowianie polubili za śląski akcent, odbiegł nieco od wiodącego tematu i wyrzeźbił żaka – postać związaną z dobrodziejem Melaniuszem, który w XVII wieku ufundował stypendium dla dwóch studentów pochodzących z Tuchowa. Od 2012 roku brakowało rzeźby drugiego żaka, więc teraz nasz kolega swoją rzeźbą zakończył tę piękną, lokalną opowieść.
Moja rzeźba miała przedstawiać misia, ale nie podano, którego konkretnie. Wykorzystałem więc naturę materiału, żeby opowiedzieć krótką historię: Oto jest rodzina misiów, czy też pani w przedszkolu w postaci „pani misiowej” ze swoimi podopiecznymi. Aby dzieci nie rozrabiały, pani misiowa chce je przekupić miodkiem, który trzyma w dużym garncu. Jeden z misiów – ten bardziej przedsiębiorczy – sam sobie znalazł mały garneczek miodu, więc drugi miś go odpycha, a przymilając się do pani, liczy na to, że to on dostanie miód z dużego garnca.

Kuratorka odbywających się od 16 lat w Tuchowie plenerów malarskich „Sacrum”, pani Krystyna Baniowska wyraziła się, że poruszenie pierwotnej koncepcji dzieła może skutkować długim i żmudnym procesem dochodzenia do satysfakcjonującego artystę efektu. Jako ciekawostkę podam, że jedna z powstałych w 2011 roku kamiennych płaskorzeźb prezentujących żywot św. Jakuba Apostoła, a znajdujących się w obejściu tuchowskiego kościoła pod jego wezwaniem jest cieńsza od pozostałych 4 reliefów z tego cyklu, gdyż podczas jej tworzenia „odprysnął” nos świętemu i całą rzeźbę trzeba było pogłębić. Czy często zdarzają się rzeźbiarzom podobne niespodzianki?
Drewno jako materiał niesie niespodzianki. Szczególnie często zdarza się to przy formach monumentalnych, bo na mały format – teoretycznie – można sobie materiał wyselekcjonować. Często wydaje się nam, że jest piękny kloc do obróbki, a gdy wchodzimy narzędziem w strukturę, to się okazuje, że tam są przerosty, nacieki, zarośnięte próchnice. W tegorocznym materiale też były pewne wady wynikające z natury drewna, ale nie byliśmy bezradni, gdyż są już dostępne takie kleje, które pozwalają kleić mokre drewno. Gdy podczas II Pleneru Rzeźbiarskiego wykonywałem postać Zygmunta z Bobowej, musiałem cały jego bok wyciąć i wstawić na to miejsce zdrowe drewno. Rzeźbiarz musi mieć rozszerzone myślenie, więc czasami jakaś pomyłka naprowadza go na inny tok myślenia i inne pokierowanie pracy. Bywa, że gdy zdarzy mi się zrobić jakieś nieskoordynowane cięcie patrzę i myślę: kurczę! To dobry kierunek! I odtąd idę w tę stronę. Tak więc jeśli są jakieś wpadki czy usterki, to na wszystko znajdzie się rada.

Wspomniał Pan postać Zygmunta z Bobowej – byłego wójta Tuchowa oraz przywódcy rycerzy, którzy szczęśliwie wrócili spod Grunwaldu. W 2011 roku jego rzeźba cieszyła się „powodzeniem” wśród osób, które chciały ją po swojemu „zmodyfikować” a to wyrywając rycerzowi miecz, a to przewracając postać czy łamiąc Zygmuntowi ramię. Na szczęście te akty wandalizmu są już przeszłością, a Pan nie zniechęcił się do przyjazdów na tutejsze plenery i od tamtego czasu wykonał kolejne postacie.
Informacje o tym, że Zygmunt miał jakieś „przygody” oczywiście docierały do mnie, ale dopiero, gdy przyjechałem na kolejny plener Kaziu (Karwat – przyp. EM) o tym mi powiedział. Nie da się ukryć, że to może twórcę trochę zdenerwować, bo człowiek przyjeżdża, poświęca czas, stara się, aby coś wartościowego tutaj zostawić, jednak nie jest to powód, aby się do tego stopnia zniechęcić, żeby tu więcej nie przyjechać. Szkoda tylko, że już nie ma miecza, który Zygmunt w triumfalnym geście unosił nad głową…
Dla mnie, człowieka z niziny mazowieckiej zawsze te tereny są urokliwe. Tutaj są takie walory, których nie ma na Mazowszu, dlatego każdy wzgórek czy piękne drzewo dają mi bodziec do dalszego, artystycznego działania. Przyjeżdżając na tuchowskie plenery zawsze dbamy o to, aby wygospodarować jeden dzień na zwiedzanie. Wprawdzie w tym roku nie mieliśmy na to czasu, ale w ubiegłym zwiedziliśmy Małopolski Szlak Architektury Drewnianej. Zobaczyliśmy wiele drewnianych kościółków – dotarliśmy aż pod Nowy Sącz. Nadmienię, że na Mazowszu takie kościółki prawie wcale nie występują. Owszem, jest jeden pięknie odrestaurowany, który został przeniesiony do Skansenu Wsi Mazowieckiej, ale to niemal wyjątek. Ale wracając do plenerów…
Na kolejnym, gdy rzeźbiarze wykonywali cykl ginących zawodów, przedstawiłem stolarza, który strugiem wyrównuje deskę. A w ubiegłym roku, gdy powstawała bożonarodzeniowa szopka, chciałem zrobić dzieciątko Jezus i Matkę Boską. Jednak koledzy uznali, że zbyt często wykonuję te postacie, więc wyrzeźbiłem 3 anioły, w tym jednego wiszącego oraz baranka.

Jako wszechstronny, zawodowy artysta wykonuje Pan rzeźby w drewnie, kamieniu, często je łącząc. Jest Pan dumny z 7,5 metrowego monumentu pt. „Legenda i historia Wybrzeża Środkowego, znajdującego się w Smołdzinie, w Słowińskim Parku Narodowym, oraz płaskorzeźby „Ostatnia Wieczerza”. Gdy 4 lata temu rozmawialiśmy, zdradził Pan, że marzy o wykonaniu dwóch cykli prezentujących historię Polski w płaskorzeźbie oraz Stary i Nowy Testament. Czy udało się zrealizować te marzenia?
No niestety, na razie czas na to nie pozwala. Aby wejść w tak rozległy temat, należałoby się na jakiś czas całkowicie wyłączyć z aktywności zawodowej. Jednak to nie znaczy, że sprawa jest całkowicie zarzucona. Gdy wezmę się za te cykle, to będę się posiłkował istniejącą XIX wieczną ikonografią, co nie znaczy, że będę dosłownie odwzorowywał tamtejsze wspaniałe ryciny, bo generalnie lubię „tworzyć”. Czyli robić coś, co do tej pory nie zaistniało. Sprawia mi satysfakcję tworzenie rzeźb, które powstają w mojej głowie. Często są to formy współczesne, bądź stylizowane.

Tylko raz wzorowałem się na znanym dziele Leonarda da Vinci „Ostatnia wieczerza”, ale i tam wprowadziłem autorskie zmiany. W płaskorzeźbie, którą wykonałem, przedstawiłem uczestników wieczerzy w trzyosobowych grupkach „dyskusyjnych”. Wprowadziłem trójwymiarowe głowy, stosując ażury techniczne. Zmieniłem też układ rąk, a zaprezentowane tło jest całkowicie moim, autorskim pomysłem. Całości dopełnia ornament grecki, który stanowi ramę tego dzieła. Myślę, że nawet gdy się coś odtwarza, to trzeba wprowadzać własne elementy.

Z Edmundem Szpanowskim rozmawiała Elżbieta Moździerz
Tuchów 23 lipca 2015r.

Edmund Szpanowski – mieszka w Sierpcu na Mazowszu.
Od kilku lat jest na emeryturze.
Rzeźbi od podstawówki, a jego pasja stała się zawodem.
Swoje prace prezentował na kilkudziesięciu wystawach indywidualnych i ponad 200 zbiorowych w kraju i za granicą, w tym w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Uczestnik i organizator licznych plenerów.
Laureat wielu nagród i wyróżnień – w tym o randze ministerialnej.
Otrzymał medal „Pro Domo Sua”.
Matka Boska Sierpecka znalazła się w zbiorach Watykanu.
Matka Boska Mazowiecka zdobi katedrę w Płocku.
Zajmuje się edukacją artystyczną i kulturalną oraz działalnością charytatywną.