Rozmowa z Janem Stępniem, dziennikarzem Radia Kraków S.A, który prowadzi od 1996 roku niedzielną audycję „Pejzaże Regionalne” (godz. 5.50 – 8.00) i popularyzuje wiedzę o Małopolsce, w tym również o Tuchowie.
Dla mieszkańców Krakowa naturalną rzeczą jest interesowanie się tamtejszymi sprawami, gdyż w stolicy Małopolski są uczelnie, naukowcy, teatry, sławne zabytki, galerie itp. Jednak Pan, sam będąc jednym z obywateli tego miasta prowadzi program „Pejzaże Regionalne”. Czy wysłuchiwanie opowieści prowincjonalnych nie jest nudne?
Nie jest nudne, a pasjonujące! I to nie tylko dla mnie, ale też wielu krakowian, w tym również tych z tytułami profesorskimi, gdyż prowincja jest pojęciem intelektualnym, a nie związanym z terytorium.
Oczywiście to jest slogan, ale przecież każdy z krakowian ma jakiś wycinek biografii związany z tym, co nazywamy naszym regionem, czyli Małopolską. Proszę pamiętać, że przez Internet tej audycji słuchają też ludzie w całym kraju i jeśli dzwonią lub piszą do radia, to dlatego, że są sentymentalnie związani z Krakowem i Małopolską. Gdy dzwoni słuchacz z Katowic, to mogę się założyć, że nie jest górnikiem, ale osobą, która wyjechała przed laty np. spod Rajbrotu czy Ryglic na Śląsk, obecnie tam mieszka i z rozrzewnieniem wraca do małopolskich wspomnień.
Ja urodziłem się w Tarnowie, tam chodziłem do szkoły podstawowej, byłem nawet zapisany do I Liceum Ogólnokształcącego im. Kazimierza Brodzińskiego, ale ostatecznie naukę podjąłem już w Krakowie. Jednak całe dzieciństwo spędzałem podróżując doliną rzeki Białej, do Gorlic lub do Krynicy.
Z okien pociągu widziałem oba tuchowskie kościoły, ale do samego Tuchowa trafiłem dopiero po wielu, wielu latach już zawodowo, jako dziennikarz. Poza Krakowem, dziś europejską metropolią dzieją się naprawdę bardzo ciekawe rzeczy, odkrywa się tam naprawdę interesujące osobowości, a moja audycja służy prezentacji takich wartościowych ludzi. W „Pejzażach Regionalnych” można się zapoznać z tematami, które nie pojawiają się ani na portalach internetowych, ani na pierwszych stronach wysokonakładowej prasy czy w ogólnopolskiej telewizji. Ponieważ jest to poranna audycja niedzielna, więc z założenia stanowi łagodny początek świątecznego dnia. Nie usłyszymy w niej o katastrofach czy innych okropnościach współczesnego życia – to zadanie dla innych programów.
Staram się docierać do ludzi, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia, choć czasem się tego wstydzą. Wówczas trzeba im pomóc ‘otworzyć się’. Oczywiście, jak w każdej pracy, i tutaj trzeba być krytycznym, gdyż nie każdy rozmówca i jego informacje godne są radiowej popularyzacji. Wszędzie można znaleźć osoby, które pchają się do wywiadów, a właściwie nie mają nic do powiedzenia. Trafnie ujął to ostatnio Stefan Bratkowski, nestor dziennikarzy polskich, który stwierdził, że dawniej polityk publicznie występował dopiero wtedy, gdy miał coś ciekawego do powiedzenia.
Inna znana postać, ksiądz Adam Boniecki wyraził się: „posłuchaj głupka – on też ma swoją historię do opowiedzenia”. Czy Panu też się zdarzyło spotkać rozmówcę, którego osobowość była wbrew pierwotnym oczekiwaniom zaskakująca?
Oczywiście! Choć unikałbym takiego drastycznego określenia.
Ogromnym zaskoczeniem było dla mnie na przykład nagranie z roku 2000, z miejscowości Bartne w Beskidzie Niskim, z ówczesnym nestorem społeczności łemkowskiej, który urodził się jeszcze w XIX wieku, a w chwili nagrania miał 104 lata. Przyznam, że nie lubię nagrywać ludzi, którzy mają sto lat, bo zazwyczaj oni żalą się, że Pan Bóg o nich zapomniał, więc to dla słuchacza radia nie jest najciekawsze. Na marginesie, inaczej jest w telewizji, która pokazuje stulatka otoczonego wianuszkiem prawnuków, dołoży mu na kolana kwiatki, i opowie o wszystkim głosem lektora.
Natomiast w tym radiowym wywiadzie byliśmy tylko on i ja, nasze głosy. Po zadaniu drugiego pytania mój rozmówca przeszedł do kontrofensywy i to on zaczął mnie odpytywać: A pan chciałby żyć sto lat? A po co chciałby pan tak długo żyć?
I nagle okazało się, że zagonił mnie do kącika, jak małego Jasia… Wkrótce po tym nagraniu mój rozmówca zmarł, a ja tę rozmowę zawsze prezentuję na zajęciach ze studentami, aby pokazać im, w jaki sposób rozmówca może zdominować pytającego, innymi słowy nie należy nigdy lekceważyć swego rozmówcy, bo być może ma bardzo ważne przesłanie do przekazania.
O politykach wyższych szczebli i znanych postaciach mediów krążą anegdoty, jak to mieszają im się nazwy miejscowości, do których przyjeżdżają. Czy dziennikarz, który zawodowo poznaje i odwiedza ciągle inne, ale w sumie niewiele się różniące miejscowości Małopolski ma podobny problem?
Powiem nieskromnie, że nie mam problemu, bo miałem bardzo dobrą nauczycielkę geografii w szkole podstawowej w Tarnowie, panią Teresę Cebrat. Ona do dziś słucha moich audycji a ja, na antenie udowadniam, że jej nauka nie poszła na marne. Właśnie tak spłacam dług wobec swojej pani pedagog. Od najmłodszych lat lubiłem mapy. Podczas podróży pociągiem notowałem nazwy rzek, przez które przejeżdżałem, a potem sprawdzałem to na mapach, na których – znowu nieskromnie powiem – dobrze się orientuję. Nie pomylę Bieśnika z Bruśnikiem czy Stryszowej ze Stryszawą. Czasami zdarza mi się wsiąść nie do tego, co trzeba pociągu, ale to nie z powodu nieznajomości geografii.
Czy jest jakaś miejscowość w Małopolsce, której Pan jeszcze nie odwiedził?
Pracuję w radiu regionalnym, a więc takim, które ma wyznaczone granice i obszary działania. W tej chwili jest to administracyjnie określona w 1999 roku Małopolska.
W powiecie olkuskim są gminy Bolesław i Bukowno. Tamte rejony ciążą ku Zagłębiu i Śląskowi. Ciągle się tam wybieram, ale jakoś się nie udaje. W Bolesławiu byłem tylko raz. Z kolei w sąsiednim, pięknym, średniowiecznym Sławkowie, który za czasów biskupów krakowskich był najważniejszym miastem między Krakowem a Wrocławiem, i od którego pochodzi nazwa ulicy Sławkowskiej w Krakowie, byłem i obserwowałem wszystkie perturbacje związane z przynależnością administracyjną. Na szczęście Sławków dostał to, co chciał, czyli powrócił do województwa śląskiego, a my dostaliśmy Szerzyny od podkarpackiego Jasła, więc to się jakoś wyrównało. Tak więc mogę przyznać, że to właśnie zachodnia Małopolska jest mi najmniej znana, ale słuchaczy mam i tam.
Na pewno ma Pan własne spostrzeżenia dotyczące współczesnej polszczyzny na terenie Małopolski. Czy potrafi Pan wyodrębnić strefy dialektyczne i dostrzega ewolucję języka?
Nie, aż takim specjalistą nie jestem. Z wykształcenia jestem prawnikiem i o ile w historii i geografii Małopolski orientuję się dość dobrze, to językoznawstwo nie jest moją mocną stroną.
Śmieję się, że dopiero kiedy radio stało się internetowe, musiałem ponownie sięgnąć po podstawowe podręczniki, aby podciągnąć ortografię i interpunkcję, aby poprawnie pisać teksty na strony www.
Natomiast mogę się nawet zakładać, że po nazwiskach potrafię określić, skąd dana osoba pochodzi. Dawniej ludzie żyli w zbiorowiskach spójnych, nie było takiej, jak dzisiaj migracji, a jeśli ktoś migrował, to zwykle za ocean i tam umierał. Dlatego z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzać, że jeśli ktoś nosi nazwisko np. Krok, to pochodzi z okolic Grybowa, a Zachwiejowie mieszkają w Szczawnicy.
Z upływem lat coraz bardziej martwi mnie wulgaryzacja współczesnej polszczyzny. Nawet nie razi mnie to zachwaszczenie anglojęzycznymi nazwami, ale zwykłe chamstwo i zubożanie języka przez powszechne używanie przekleństw. To też jest ciekawy temat dziennikarski, ale nie dla mnie, bo mnie interesują sprawy historyczne, regionalne.
Wyraził się Pan, że słowo uleci, przepadnie, a to, co zapisane zostanie. Czy prowadzi Pan również jakiś zapis rozmów? A może przelewa Pan na papier swoje przemyślenia? To mógłby być ciekawy materiał dla etnografów, socjologów…
Nie piszę i nikt mnie nie zmusi do napisania książki. Wprawdzie rodzina czasem do tego tematu powraca, ale jestem zbyt leniwy. Poza tym nie sądzę, żeby to było aż tak ciekawe, by mogło zainteresować kogoś więcej niż moich najbliższych. Jestem człowiekiem, który lubi dźwięk. Ponieważ ukończyłem również średnią szkołę muzyczną, a potem dyrygowanie chóralne, to właśnie sam dźwięk, brzmienie słów, jest dla mnie fascynujące.
Oczywiście mam swoje archiwum podręczne, jest też archiwum radiowe, do którego trafiły moje audycje, tylko czy starczy życia, żeby kiedyś po to sięgnąć, skoro jest jeszcze tyle ciekawych tematów do zrobienia? Ja się martwię, że przed śmiercią nie zrealizuję tych wszystkich sympatycznych zaproszeń od słuchaczy, którzy piszą i czekają, żeby ich odwiedzić, bo mają kolejne ciekawe historie do opowiedzenia.
Wielka szkoda, że nie doczekamy się takiej publikacji, tym bardziej, że swoich słuchaczy ujmuje Pan również tym, że przy okazji audycji można rozwiązywać zagadki regionalne, a zwycięzcy zostają nagradzani książkami i innymi publikacjami, które powstały w wielu miejscowościach naszego regionu. Szanuje Pan ich autorów, choć to często amatorzy.
Zawsze strofuję naukowców, którzy wytykają niekiedy takie podstawowe opracowania, robione amatorsko. Mówię im wtedy: to dobrze, że ktoś się za to wziął, że wy teraz możecie już poprawiać, bo w innym wypadku, nie pochylilibyście się nad tym tematem. I potem zachęcam ich: teraz opiszcie to już naukowo, w pełni profesjonalnie.
Skoro mowa o naukowcach, to zapytam o inną cykliczną Pana audycję „W kręgu nauki”, emitowaną w Radiu Kraków S.A. w niedzielę od godz. 12.05 do 12. 30
Radio dzisiaj nie jest w stanie wiele zdziałać w dziedzinie odkryć i wynalazków, bo nie ma obrazu. Od tego jest telewizja, są animacje komputerowe, wykresy. Dlatego w tych audycjach opowiadamy o ludziach nauki i ciekawych historiach z nimi związanych. Na przykład o absolwencie AGH, który był naczelnym geologiem w Afganistanie i tam gdzieś spoczywa, o uczonym, który projektował wodociągi w Zakopanem i Nowym Jorku, o naukowcach, których nazwiska poszły w zapomnienie lub niewiele osób o nich pamięta, a oni mieli kiedyś ogromne zasługi. W tych opowiadaniach zwykle jest bardzo dużo historii.
Ukazała się też płyta ( Polskiej Akademii Umiejętności i Radia Kraków S.A.), która zawiera ponad 110 rozmów z prof. Witoldem Aleksandrowiczem, są też biogramy wielu naukowców i radiowe zapisy tego, do czego warto powrócić.
Nieraz się słyszy, że dla dziennikarza najważniejsza jest szczerość rozmówców. Zapewne Pan również od razu wyczuwa fałsz lub pozę. Dlatego proszę całkowicie szczerze powiedzieć, jak na tle innych miejscowości Małopolski wypada Tuchów, który Pan wielokrotnie odwiedzał.
Tuchów wypada tak samo jak inne miejscowości, bo ja wszędzie stosuję to samo kryterium doboru rozmówcy, a natura ludzka to pojęcie uniwersalne.
W każdym ośrodku staram się mieć jednego albo dwóch rozmówców, którzy są mi bliscy. Łączy mnie z nimi coś więcej niż tylko znajomość formalna. Nazywam ich przyjaciółmi, mam do nich zaufanie, gdyż wiem, że przekazują mi cenne informacje i trafne sugestie, które nigdy nie są wykorzystywane doraźnie do jakichś celów, np. lokalnych rozgrywek politycznych. Nie przyjeżdżam tam, gdzie są bieżące konflikty i jeden występuje przeciwko drugiemu.
Do Tuchowa chętnie przyjeżdżam, a tą zaprzyjaźnioną osobą jest pan Tomasz Wantuch, prezes Towarzystwa Miłośników Tuchowa. Poznałem też przed laty pana Józefa Kozioła, wspaniałego historyka, który jako pierwszy zabrał mnie na cmentarz w Łowczówku i dzięki niemu poznałem dokładniej wydarzenia z pierwszej wojny światowej.
Teraz poznaję inne osoby w Tuchowie, które pracują dla wspólnej idei. Bo to nie o to chodzi, żeby sobie nawzajem „kadzić”, ale żeby z tej wspólnej pracy ktoś jeszcze skorzystał.
Najbardziej jest miłe to, gdy ktoś, czasem po kilku tygodniach od audycji dzwoni do radia i mówi, że była taka audycja, w której on rozpoznał np. ciocię i za pośrednictwem rozgłośni bardzo prosi o kontakt.
Tuchów nie musi odczuwać żadnego kompleksu. Działajcie tak, aby o Tuchowie było głośno i pozytywnie, żeby w mediach pojawiał się właśnie ten pozytywny obraz, choć to nie jest łatwe, gdyż negatywne przekazy łatwiej przebijają się do odbiorcy – szkoda!
Mieszkańcom Tuchowa chcę powiedzieć, że nadal aktualne jest hasło „praca u podstaw”, choć obecnie realizuje się je za pomocą komputerów, smartfonów, tych wszystkich nowoczesnych środków, jakże innych od tych, które były używane, gdy to hasło powstało.
Z Janem Stępniem, redaktorem Radia Kraków S.A. rozmawiała Elżbieta Moździerz.
Tuchów19 XI 2014 roku.
Urodził się w 1954 r. w Tarnowie i tam mieszkał do 1969 r.
Z Radiem Kraków związany jest od 1985 roku.
W latach 1993 – 95 był członkiem Zarządu Radia Kraków S.A. i Dyrektorem Programowym.
Obecnie jest Sekretarzem Redakcji i autorem ukazującej się od 1996 roku niedzielnej audycji „Pejzaże Regionalne”.
Autor cyklu audycji „W kręgu nauki”.